Ponieważ zdjęć jest dość sporo, a nie chcę zmuszać Was do czekania, stwierdziłam, że będę dodawać je partiami. Będzie mi też łatwiej je opisywać.
Pomysł naszej podróży wziął się od koncertu Glee. Ci, co Glee znają wiedzą, o czym mowa :) Bardzo lubię ten serial i gdy się dowiedziałam, że osoby, w nim grające główne role jadą w trasę koncertową byłam bardzo zainteresowana! Niestety mój zapał ostudziła informacja, że "dzieciaki" z Glee koncertują tylko w USA, w UK i Irlandii. No cóż. Aż pewnego pięknego razu mąż mój ucieszony wrócił z pracy i ucieszony zaczął machać mi jakimiś kartkami przed nosem. Okazało się, że postanowił zrobić mi niespodziankę i kupił nam bilety na ten koncert... w Dublinie. O matko. To pierwsze, co pomyślałam. No dobra, zaczęło się. Szukanie hotelu, lotów, wymyślanie jak efektywnie spędzić tam czas itp. itp.
Pierwszego dnia w samym Dublinie byliśmy ok 12:30. Pierwsze wrażenie? Mega zakorkowane i jeszcze bardziej kolorowe! Cudowne, drzwi, budynki pomalowane na naprawdę różne kolory. Najbardziej ulubionym kolorem Irlandczyków jest chyba czerwony. Wiele drzwi do ich domów jest pomalowany na ten soczysty kolor. Nierzadko też np. całe sklepy. Co jeszcze mnie zdziwiło? Co krok był polski sklep :) Ponoć polaków tam "jak mrówków". Nie mogę się nie zgodzić, gdyż polski słyszałam na każdym rogu. Miło. Oczywiście nie muszę opowiadać o urokach ruchu lewostronnego. Na szczęście przed każdym przejściem na ulicy była dla pieszych namalowana strzałka, w którą stronę mają patrzeć. Gdybym zaczęła od standardowej lewej już pewnie bym nie wróciła. Ciekawe jest też to, że przechodzenie na czerwonym nie jest zabronione. Przekonałam się o tym, gdy kobieta przechodząc przez czerwone światło "wlazła" na wóz policyjny. Zero reakcji z ich strony. Na czerwonym przechodzi się na własną odpowiedzialność. Za to jak Cię coś przejedzie - leczysz się na własny koszt. Masowa liczba ludzi przebiegała na czerwonym. Na zielonym? Chyba tylko my :D
Ponieważ mieliśmy jakieś 1,5 godziny do udostępnienia nam naszego pokoju postanowiliśmy pójść coś zjeść. Lecz te wszystkie nowości sprawiły, że myśli o pustych żołądkach zostawiliśmy gdzieś daleko za sobą. Mieszkaliśmy blisko tzw. szpili. Czegoś, co dla Irlandczyków jest tym, czym jest Wieża Eiffla dla Francuzów. Trafiliśmy na jedną z zakupowych ulic, gdzie znalazłam.. Primarka. Tak, to był mój pierwszy Primark (a raczej Pennies - tak to się w Irl nazywa) w życiu. I byłam zachwycona :) Owoce mojego zachwytu pokażę ciut później. Powiem, że sklepy w Niemczech to nic w porównaniu z tym co jest tam. Forever21, New Look (3 piętrowy), Dunnes Stores, Evans, Dorothy Perkins... Wszystko, gdzie większa osoba czuje się jak w raju :) I wszystko to, co dotychczas w Polsce znajdowałam tylko w ciucholandach. Woohooo :) Po tym wszystkim, z torbą wypełnioną dobrami z Primarka ruszyliśmy do naszego pokoju. Tam zostawiwszy walizki poszliśmy na dalsze oglądanie miasta. Tym razem trafiliśmy do Trinnity College i na Grafton Street. W poszukiwaniu (wreszcie) czegoś do jedzenia natrafiliśmy na super, super knajpkę. Później okazało się, że to jakaś sieć. Knajpka jest idealnym odwzorowaniem tych, które widać w amerykańskich filmach z lat 60/70 (np. Grease). Leci Rock'n Roll, miękkie siedzenia, jasne światło, stołki wzdłuż baru.. Zresztą sami zobaczycie na kilku poniższych zdjęciach. Po zjedzeniu jedzenia (też wzorowanego na tamte czasy) udaliśmy się na zasłużony odpoczynek!
Zdjęcia:
Na ulicy przed chodnikiem widać napis informujący, w którą stronę należy patrzeć.
Ulica przy której mieszkaliśmy. Lower Gardiner Str.
Jeden z licznych polskich sklepów. Tu na Talbot str.
Talbot Str.
Wspomniania wcześniej Szpila.
Rzeka Liffey.
Trinny College.
Wnętrze centrum handlowego na Grafton Str.
Powrót do hotelu
Asiu, jakie fantastyczne zdjecia!!! Bardzo mi się podobasz na zdjęciu jak stoisz i widać Cię całą. Masz piękne łydki!
ReplyDeleteA co do wyjazdu to tak Ci zazdroszczę!
Chętnie zobaczę, jak to określiłaś - owoce Twojego zachwytu! Czekam na houl!!!
Ładne miasto i mega zdjęcia!
ReplyDeleteHahah! Rzeczywiście dziwne prawo z tym czerwonym światłem.
Gratultuję udanej wycieczki!
Super:) Ja zwiedzanie Dublina zaczęłam (parę lat temu) o 5 rano, wprost z autokaru, gdzie spędziłam noc, także...wspomnienia nieziemskie :P
ReplyDeletePoznaję most :)
Czekam na łupy!!! :P
Jak tam jest bosko!!! Muszę kiedyś pojechać, muszę, muszę :)))
ReplyDeleteŚwietna knajpka w retro stylu :)
Śliczne zdjęcia, szpila wymiata. :)
ReplyDeleteTa Twoja sukieneczka jest super, wygląda całkiem inaczej przez zmianę koloru. Moim zdaniem np. ta szara jest bardziej zwykła (choć super), a ta jest mega kobieca. :)
to miasto ma nieziemski klimat, mogłabym tam mieszkać - i nie mogę się doczekać, kiedy znowu się tam wybiorę :) świetne zdjęcia!
ReplyDeleteojej, ale Ty masz pociechę z tego męża :D niewiarygodne :) Bardzo ładne zdjęcia zrobiliście, ale wydaje mi się że pogoda mogłaby być lepsza. Serial Glee kojarzę jak przez mgłę, miałam okazję obejrzeć 1 odcinek i jedyne co pamiętam to tą wysportowaną babeczkę, bodaj dyrektorkę. Mam teraz sporo czasu więc może zacznę coś oglądać. House i Prison Break już cały obejrzany.. :D
ReplyDeleteCzekam niecierpliwie na Twoje łowy. Bardzo ładnie wyglądasz w tunikosukieneczce. pozdrawiam
Piękne miasto:)
ReplyDeleteZastanawiam sie w ktorym Penneysie bylas - tym na O'Connel Street - tym kolo poczty której zdjęcia zrobiłaś? Troche dalej, tak jakby przeciąć ulicę OConnel i prosto z Talbot St isc w dol na Jervis Street jest kilka razy większy Penneys z jeszcze lepszymi rzeczami - to jest główny Penneys w calej Irlandii i tam dopiero byś sie obłowiła :)
ReplyDeleteD.
Knajpa sie nazywa T.G.I.F - Thanks God it's Friday - knajpa w stylu amerykańskim :)
ReplyDelete