Chciałam najpierw pewne rzeczy przemilczeć, ale potem stwierdziłam, że jednak nie. Sama nigdy nie znosiłam, gdy ludzie, gdy im się coś nie podobało siedzieli cicho.
Prowadzę bloga od jakiegoś czasu. Większość z Was dobrze załapała jego sens, jest to blog o ubraniach, dodatkach, kosmetykach i zakupach. Czyli takich typowo babskich głupotkowych sprawach. Jakiś czas temu rozszerzyłam go też o wycieczki, żeby pokazać różne ciekawe miejsca. Chciałam jeszcze rozszerzyć o jakieś moje ulubione przepisy, mam nawet przygotowanych kilka zdjęć krok po kroku, ale potem stwierdziłam, że część polskiego społeczeństwa nie jest jeszcze gotowa na to, żeby baba o rozmiarze XXL pokazywała co gotuje. Myślę, że uszczypliwych komentarzy byłoby masę. Ale nie o tym chciałam.
Wydzieliłam sobie część mojego życia, które chcę dzielić z Wami. Posiadanie bloga daje mi tą swobodę, że sama mogę decydować jakiego dnia ile z mojej codzienności chcę Wam przedstawić. Jak już wcześniej wspomniałam są to kwestie bardziej szafiarskie, czy kosmetyczne. I tyle prawda? Od jakiegoś czasu dostaję komentarze, które wkraczają w trochę bardziej prywatne sfery mojego życia. Dlaczego są osoby, które uważają, że powinnam kupować nie te rzeczy, które kupuje tylko droższe lub tańsze (w zależności czy pokażę coś droższego, czy tańszego). Dlaczego, ktoś wypomina mi, że wydaję pieniądze męża? Czy w którymś momencie wspomniałam, że nie zarabiam pieniędzy? Czy uważacie, że powinnam oprócz tego, co mam z jakiej firmy wymienić też skąd wzięłam na to pieniądze? Czy aż tak poważnie już niektórzy podchodzą do tego, co mam, a czego nie mam? O czym to świadczy, że każda moja nabyta rzecz jest odbierana tak bardzo osobiście? W pewnym momencie poczułam się tak, że jest wymagane ode mnie opisanie różnych sytuacji. Wcześniej pisałam o mojej pracy, że jej nie lubię, że mi źle, albo, że było dobrze. Teraz już nie chcę. Mogłabym Wam się pochwalić, że w zeszłą sobotę klient zatwierdził mój projekt i jestem szczęśliwa bla bla bla... Ale to jest blog o ciuchach i kosmetykach! Dlaczego to czego nie wymienię oznacza, że tego nie ma? Owszem mam bloga, na którym momentami zapisuję sobie bardziej szczególne momenty ale nie jest on absolutnie publiczny.
Na przyszłość: jeżeli kogoś razi, że kupuję w dany sposób, a nie tak, jak mieści się to w jego schematach - niech proszę tu nie zagląda. Nie będzie się czuł zbulwersowany. Bo jaki sens ma oglądanie rzeczy, które nam się nie podobają? Momentami mam wrażenie, że istnieją fetyszyści mojego bloga i tak w myślach już nazywam tych złośliwców-anonimów :)
Dla wyjaśnienia: te komentarze mnie jakoś nie dotykają. Albo dotykają, ale nie tak jak sobie osoby je płodzące myślą. Jest mi żal, że jeszcze tyle Polaków jest tak bardzo zakompleksionych. Oglądałam masę blogów niemieckich, angielskich, amerykańskich. Tam naprawdę można znaleźć bogaty wachlarz dziwolągów, ale żadnych negatywnych komentarzy. Niemieckie blogi są szczególne, mam wrażenie, że Niemki nic nie robią tylko chodzą na zakupy, codziennie pojawiają się posty o nowych rzeczach. Ba! One nawet piszą jak kupią szczoteczkę do zębów. I też nikt im się nie dziwi. Czy mam wrażenie, czy tylko Polacy tacy są?
Byłoby mi naprawdę miło, gdyby osoby, którym się coś we mnie, czy w moim stylu nie podoba po prostu się przestały katować i nie wchodziły na tego bloga. Żaden z tych złośliwych komentarzy nie jest w stanie mnie zmienić. Kiedyś, gdy pisaliście, że jestem gruba, tłusta itp to było mi przykro. Później czytając to już tylko myślałam "No i? Przecież mam lustro". A teraz? Patrzę ze znudzeniem i sobie myślę "znoooooooooowuuuu....". Może jestem tylko rozczarowana, bo ten czas na napisanie tych głupot można było przeznaczyć na coś lepszego. I nie kasuję waszych komentarzy (mowa o złośliwych). Niech inni popatrzą jakimi cudownymi ludźmi się otaczamy. Po po co robić złudzenie, że wszyscy są dla siebie mili, nieprawdaż?
Teraz coś dla miłośników oglądania ubrań i dla tych, którzy potrzebują czegoś by zostawić krótki komentarz bym do nich zajrzała:
Życzę Wam cudownej niedzieli :)