Dzisiaj będzie troszkę o kosmetykach. Tym razem nie będzie to żadna recenzja, którą muszę zrobić tylko opis tego, co sama sobie kupiłam. Dawno nie pisałam żadnego posta tego typu, a chciałabym mieć małą "pamiątkę" tego, co w danym okresie się u mnie pojawiło. Więc tym razem jest post kosmetyczny, a w najbliższym czasie zrobię jeszcze ubraniowy.
Gdy latem byłam w Polsce zwróciłam uwagę na firmę Inglot. Kiedyś, dawno temu ich kosmetyki mnie trochę uczuliły więc skupiłam się jedynie na cieniach. Kredek, czy tuszów do rzęs się boję. Cieniom postanowiłam dać szansę. Można powiedzieć, że mniej więcej w tym okresie odkryłam dla siebie matowe cienie do powiek i bardzo chciałam znaleźć takie, których kolory były dość naturalne i zgadzone. Trochę później kupiłam matową paletkę Sleeka, ale nie byłam do końca z niej zadowolona. Mam z 4 paletki tej firmy i chyba jako jedyna na świecie się nią nie zachwycam. Nie lubię ich intensywności, która niesamowicie razi po oczach. Jest ona dobra dla młodych dziewczyn lub kobiet, które wybierają się na imprezę i potrzebują mieć mocniejszy i ciemniejszy makijaż. Natomiast na co dzień nie nadają się zbytnio. Moim zdaniem. Poza tym zawsze jest tak, że tylko kilka odcieni na całą paletkę mi odpowiada. I bardzo często jest tak, że do jednego makijażu muszę użyć kilku paletek, bo każda ma po jednym potrzebnym mi cieniu ;) Ale przecież miało być o Inglocie. Wybór matowych kolorów był trudny. Dziesiątki odcieni w niemal wszystkich kolorach tęczy. Trochę to trwało zanim udało mi ię wybrać pięć takich, które nie byłyby identyczne i którymi można zrobić cały makijaż oka. Z tego, co pamiętam to ułożyłam te cienie tak, że mogłam zrobić nawet dwa różne makijaże (beżowy i szary). Przywiozłam owe cienie do Niemiec i zaczęłam testować :) Jakość okazała się byćdość dobra, ale w sumie mogłaby być lepsza. Lecz dla mnie wystarczyła. Matowe cienie świetnie sprawdzały się latem, dzięki nimi buzia wydawała się trochę bardziej świeża :) Do dzisiaj uważam, że maty są świetne szczególnie latem, a te błyszczące lepiej nadają się zimą, gdy skóra jest matowa i mało rozświetlona. Chwilę po tym zauważyłam, że firma mySecret (czyli Pierre Rene) zaczęła oferować matowe cienie ale ja już byłam oczarowana "freedom system" Inglota. Podobał mi się fakt, że kupuję pustą paletkę i dobieram do niej moje ulubione cienie. Ile razy kupowało się paletki, w których tylko część cieni nam się podobała, a reszta pozostawała nietknięta? Poza tym dużo wygodniej korzystać z całej paletki niż pojedynczych małych pudełek. Takie rozwiązanie sprawdza się szczególnie w podróży. Tak więc "poużywałam" sobie trochę tych cieni i, gdy przyjechałam po dwóch, czy trzech miesiącach chciałam jeszcze kilka. Tym razem kupiłam taką magnetyczną paletkę i pięć kolejnych matowych cieni. W tym jeden kruczoczarny. Oczywiście nie do malowania nim powiek ale dlatego, że takim cieniem i cienkim skośnym pędzelkiem można wyczarować naprawdę świetne kreski, które nie wyglądają tak "agresywnie" jak te, robione kredkami, czy eyelinerami. Nie najlepiej czuję się, gdy moje oczy są podkreślone mocną czernią w ciągu dnia - wtedy preferuję trochę bardziej delikatne kolory.
Gdy przyjechałam do Polski na przełomie grudnia i stycznia również zawędrowałam do stoiska tej firmy. Tym razem - z racji, że zima - chciałam kupić kilka odcieni perłowych i lekko błyszczących. Wyjątek stanowiła wspomniana matowa czerń. Trafiłam na naprawdę profesjonalną ekspedientkę, która miała bardzo ciekawe pomysły na połączenia kolorystyczne i połowę odcieni mi doradziła. Co ciekawe kilka mi odradziła z racji, że podobne już wybrałam i można np. dwa cienie zastąpić jednym (więc to nie tak, że chciała wyciągnąć jak najwięcej pieniędzy ;)). Wybór cieni okazał się jeszcze na tyle trudny, gdyż wiele z nich na pierwszy rzut oka miało inny kolor niż, gdy nałożyło się je na skórę. I tak wiele cieni było białych, a na skórze okazały się być żółte, czy różowe. Wile cieni, na pozór o nudnych kolorach dopiero na skórze "ożywały" i nie można było przestać się na nie patrzeć. Tak było z zielenią, którą zachwycam się do dzisiaj. Sama w sobie wygląda tak sobie, ale na skórze pięknie się mieni. Początkowo chciałam kupić paletkę na dwadzieścia cieni, ale tuż przed zmieniłam zdanie. Dokupiłam do jeszcze jedną magnetyczną dziesiątkę, gdyż dowiedziałam się, że jedną można kłaść na drugą i również się "złączają". Przy czym ta górna stanowi pokrywkę dla dolnej, więc nie trzeba nosić wszystkich pokrywek ze sobą. I zawsze łatwiej zabrać ze sobą stosik dziesiątek niż próbować wcisnąć w kosmetyczkę taką dwudziestkę. Gdy wybrałam sobie już moje kolejne 10 cieni odkryłam edycję sylwestrową. 5 kolorów specjalnie na tą okazję. Piękne były, szczególnie dwa... Dałam sobie spokój, ale czasami tak jest, że coś nie chce nam wyjść z głowy.. i przed wyjazdem dokupiłam sobie te dwa odcienie sylwestrowe i dwa uzupełniające do nich i do reszty cieni (po prawej widać właśnie te cienie). W życiu nie miałam tylu wyrzutów sumienia, że kupiłam na raz tyle cieni. Do dziś jestem przekonana, że starczą mi do końca życia. Ogólnie nie kupuję zbyt dużo kosmetyków do malowania, więc raz mogłam zaszaleć. Ale do dziś nie mogę się napatrzeć na ten mały "stosik" paletek. Uważam, że firma miała świetny pomysł, by móc je w ten sposób łączyć. Do tych paletek pasują też cienie z Kobo, ale moim zdaniem jakoś Inglota jest lepsza i są jakieś 5zł tańsze. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że cieszę się, że kupiłam te cienie. Do dzisiaj, gdy je rozkładam nie mogę się zdecydować, który z kolorów wybrać. Najchętniej użyłabym wszystkich na raz. W paletce mam miejsce na jeszcze 3 - 4 cienie (na razie znajduje się w niej jeden z cieni Kobo). I myślę, że gdy znów znajdę się w Polsce to coś sobie dobiorę. Oczywiście te cienie mogę kupisz też tutaj w Niemczech, ale osobiście wolę zapłacić za pojedynczy cień 9 zł niż 8€ i ok. 20 zł za paletkę zamiast 15€ :). Poniżej przedstawiam kilka zbliżeń całej mojej kolekcji. Niestety nie pamiętam już dokładniej kiedy i które kupowałam. Myślę, że to jednak nie jest istotne. Zdjęcia robiłam, gdy przyjechałam do domu, a nie mogłam się powstrzymać przed używanie więc stąd na cieniach są ślady ;) Umieściłam też numerki na odcieniach, być może dla kogoś okaże się to przydatne.
Gdy latem byłam w Polsce zwróciłam uwagę na firmę Inglot. Kiedyś, dawno temu ich kosmetyki mnie trochę uczuliły więc skupiłam się jedynie na cieniach. Kredek, czy tuszów do rzęs się boję. Cieniom postanowiłam dać szansę. Można powiedzieć, że mniej więcej w tym okresie odkryłam dla siebie matowe cienie do powiek i bardzo chciałam znaleźć takie, których kolory były dość naturalne i zgadzone. Trochę później kupiłam matową paletkę Sleeka, ale nie byłam do końca z niej zadowolona. Mam z 4 paletki tej firmy i chyba jako jedyna na świecie się nią nie zachwycam. Nie lubię ich intensywności, która niesamowicie razi po oczach. Jest ona dobra dla młodych dziewczyn lub kobiet, które wybierają się na imprezę i potrzebują mieć mocniejszy i ciemniejszy makijaż. Natomiast na co dzień nie nadają się zbytnio. Moim zdaniem. Poza tym zawsze jest tak, że tylko kilka odcieni na całą paletkę mi odpowiada. I bardzo często jest tak, że do jednego makijażu muszę użyć kilku paletek, bo każda ma po jednym potrzebnym mi cieniu ;) Ale przecież miało być o Inglocie. Wybór matowych kolorów był trudny. Dziesiątki odcieni w niemal wszystkich kolorach tęczy. Trochę to trwało zanim udało mi ię wybrać pięć takich, które nie byłyby identyczne i którymi można zrobić cały makijaż oka. Z tego, co pamiętam to ułożyłam te cienie tak, że mogłam zrobić nawet dwa różne makijaże (beżowy i szary). Przywiozłam owe cienie do Niemiec i zaczęłam testować :) Jakość okazała się byćdość dobra, ale w sumie mogłaby być lepsza. Lecz dla mnie wystarczyła. Matowe cienie świetnie sprawdzały się latem, dzięki nimi buzia wydawała się trochę bardziej świeża :) Do dzisiaj uważam, że maty są świetne szczególnie latem, a te błyszczące lepiej nadają się zimą, gdy skóra jest matowa i mało rozświetlona. Chwilę po tym zauważyłam, że firma mySecret (czyli Pierre Rene) zaczęła oferować matowe cienie ale ja już byłam oczarowana "freedom system" Inglota. Podobał mi się fakt, że kupuję pustą paletkę i dobieram do niej moje ulubione cienie. Ile razy kupowało się paletki, w których tylko część cieni nam się podobała, a reszta pozostawała nietknięta? Poza tym dużo wygodniej korzystać z całej paletki niż pojedynczych małych pudełek. Takie rozwiązanie sprawdza się szczególnie w podróży. Tak więc "poużywałam" sobie trochę tych cieni i, gdy przyjechałam po dwóch, czy trzech miesiącach chciałam jeszcze kilka. Tym razem kupiłam taką magnetyczną paletkę i pięć kolejnych matowych cieni. W tym jeden kruczoczarny. Oczywiście nie do malowania nim powiek ale dlatego, że takim cieniem i cienkim skośnym pędzelkiem można wyczarować naprawdę świetne kreski, które nie wyglądają tak "agresywnie" jak te, robione kredkami, czy eyelinerami. Nie najlepiej czuję się, gdy moje oczy są podkreślone mocną czernią w ciągu dnia - wtedy preferuję trochę bardziej delikatne kolory.
Gdy przyjechałam do Polski na przełomie grudnia i stycznia również zawędrowałam do stoiska tej firmy. Tym razem - z racji, że zima - chciałam kupić kilka odcieni perłowych i lekko błyszczących. Wyjątek stanowiła wspomniana matowa czerń. Trafiłam na naprawdę profesjonalną ekspedientkę, która miała bardzo ciekawe pomysły na połączenia kolorystyczne i połowę odcieni mi doradziła. Co ciekawe kilka mi odradziła z racji, że podobne już wybrałam i można np. dwa cienie zastąpić jednym (więc to nie tak, że chciała wyciągnąć jak najwięcej pieniędzy ;)). Wybór cieni okazał się jeszcze na tyle trudny, gdyż wiele z nich na pierwszy rzut oka miało inny kolor niż, gdy nałożyło się je na skórę. I tak wiele cieni było białych, a na skórze okazały się być żółte, czy różowe. Wile cieni, na pozór o nudnych kolorach dopiero na skórze "ożywały" i nie można było przestać się na nie patrzeć. Tak było z zielenią, którą zachwycam się do dzisiaj. Sama w sobie wygląda tak sobie, ale na skórze pięknie się mieni. Początkowo chciałam kupić paletkę na dwadzieścia cieni, ale tuż przed zmieniłam zdanie. Dokupiłam do jeszcze jedną magnetyczną dziesiątkę, gdyż dowiedziałam się, że jedną można kłaść na drugą i również się "złączają". Przy czym ta górna stanowi pokrywkę dla dolnej, więc nie trzeba nosić wszystkich pokrywek ze sobą. I zawsze łatwiej zabrać ze sobą stosik dziesiątek niż próbować wcisnąć w kosmetyczkę taką dwudziestkę. Gdy wybrałam sobie już moje kolejne 10 cieni odkryłam edycję sylwestrową. 5 kolorów specjalnie na tą okazję. Piękne były, szczególnie dwa... Dałam sobie spokój, ale czasami tak jest, że coś nie chce nam wyjść z głowy.. i przed wyjazdem dokupiłam sobie te dwa odcienie sylwestrowe i dwa uzupełniające do nich i do reszty cieni (po prawej widać właśnie te cienie). W życiu nie miałam tylu wyrzutów sumienia, że kupiłam na raz tyle cieni. Do dziś jestem przekonana, że starczą mi do końca życia. Ogólnie nie kupuję zbyt dużo kosmetyków do malowania, więc raz mogłam zaszaleć. Ale do dziś nie mogę się napatrzeć na ten mały "stosik" paletek. Uważam, że firma miała świetny pomysł, by móc je w ten sposób łączyć. Do tych paletek pasują też cienie z Kobo, ale moim zdaniem jakoś Inglota jest lepsza i są jakieś 5zł tańsze. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że cieszę się, że kupiłam te cienie. Do dzisiaj, gdy je rozkładam nie mogę się zdecydować, który z kolorów wybrać. Najchętniej użyłabym wszystkich na raz. W paletce mam miejsce na jeszcze 3 - 4 cienie (na razie znajduje się w niej jeden z cieni Kobo). I myślę, że gdy znów znajdę się w Polsce to coś sobie dobiorę. Oczywiście te cienie mogę kupisz też tutaj w Niemczech, ale osobiście wolę zapłacić za pojedynczy cień 9 zł niż 8€ i ok. 20 zł za paletkę zamiast 15€ :). Poniżej przedstawiam kilka zbliżeń całej mojej kolekcji. Niestety nie pamiętam już dokładniej kiedy i które kupowałam. Myślę, że to jednak nie jest istotne. Zdjęcia robiłam, gdy przyjechałam do domu, a nie mogłam się powstrzymać przed używanie więc stąd na cieniach są ślady ;) Umieściłam też numerki na odcieniach, być może dla kogoś okaże się to przydatne.
Kolory na paletce: (1 rząd od lewej do prawej) 324, 354, 341, 319, 359, (drugi rząd od l. do p.) 339, 344, 358, 378, 325.
Poniżej cienie z paletki naniesione na skórę. Pierwsze z każdego rzędu znajdują się obecnie na innej paletce. Czarnego używam do robienia kresek.
Poniżej cienie z paletki naniesione na skórę. Pierwsze z każdego rzędu znajdują się obecnie na innej paletce. Czarnego używam do robienia kresek.
Poniżej zbliżenie na najnowsze kolory. Większe zbliżenia łącznie z podanymi numerami można zobaczyć powyżej, wzdłuż tekstu.
Poniżej - pełna paletka (górny rząd od lewej do prawej): 318 (biały matowy cień, niestety słabo widoczny), 111,144, 142, 395. Dolny rząd (od lewej do prawej): 63 (czarny matowy cień), 418 (zieleń), 128, 446, 407 (pomarańcz).
Na drugim zdjęciu: 423 (brąz), 153 (beż - z edycji sylwestrowej), 434 (szary), 152 (srebrny - również z edycji sylwestrowej).
Poniżej - pełna paletka (górny rząd od lewej do prawej): 318 (biały matowy cień, niestety słabo widoczny), 111,144, 142, 395. Dolny rząd (od lewej do prawej): 63 (czarny matowy cień), 418 (zieleń), 128, 446, 407 (pomarańcz).
Na drugim zdjęciu: 423 (brąz), 153 (beż - z edycji sylwestrowej), 434 (szary), 152 (srebrny - również z edycji sylwestrowej).
Reszta cieni naniesionych na skórę. Widać, że niektóre wyglądają tutaj zupełnie inaczej niż w pojemniku. Moimi ulubieńcami są zieleń (418), pomarańcz (407) oraz złoto-różowy (144).
Heute schreibe ich etwas über Schminke. Letztens habe ich nur über Outfits gepostet oder Berichte über Kosmetik geschrieben weil ich mich gegenüber jemanden dazu verpflichtet habe. Jetzt schreibe ich weil ich es will und weil ich manchmal ein kleines "Andenken" auf dem Blog haben möchte was und wann ich es ergattert habe. Außerdem habe ich schon lange keine Post mit Sachen, die ich mir neu gekauft habe, verfasst. Diesmal möchte ich ein bisschen über eine von meinen Lieblingslidschatten schreiben. Es geht nämlich um Inglot. Ich denke, dass jede Frau die sich ein bisschen für Make Up interessiert über diese Marke gehört hat. Nicht wahr? :)
Die Marke Inglot gab es schon seit vielen Jahren in Polen und ich habe sie im jedem kleinsten Einkaufszentrum gesehen. Die ersten ein Paar Jahre habe ich sie ignoriert, danach habe ich was bei denen gekauft doch es löste eine Allergie aus und für ein Paar Tagen konnte ich mir das Augen Make Up... abschminken :) Erst am letzten Sommer als ich meine Familie in Polen besuchte beschloss ich es mit Inglot noch mal zu probieren. Ich war damals nach der Suche nach matten Lidschatten und das einzige was ich in Deutschland fand waren ein Paar Stücke von p2. Ich habe mir auch die matten Lidschatten von Sleek gekauft aber die gewannen mein Herz einfach nicht. Ich habe 4 oder 5 Paletten von Sleek und bin wohl als einzige auf der Welt kein Fan von denen. Ich bevorzuge eher leichtes Augen Make Up was mit den Sleek Lidschatten nicht so einfach geht. Sie sind sehr hoch pigmentiert und sind eher was für jüngere Frauen oder für Partys. Ich habe letztens gelesen, dass es eine Palette mit mehr natürlichen Farbtonen geben soll aber ich hab echt schon keine Lust auf weitere Experimente mit dieser Marke. Egal doch, ich wollte doch über Inglot schreiben! Also wie schon gesagt, wollte ich mir ein Paar schöne matte Lidschatten kaufen. Ich bin der Meinung, dass matte Lidschatten das Gesicht frischer am Sommer aussehen lassen. Die mit glitzernden Partikeln sind eher was für den Winter. Und glitzernde Augen sehen irgendwie besser in dieser Zeit aus. Die Idee selber sich Lidschatten auszusuchen fand ich am Anfang gar nicht so gut. Ich hatte keine Ahnung welche Farbe zu welcher passte und wusste einfach nicht weiter. Doch die Verkäuferin hat mir geholfen eine Fünfer Palette zu erstellen dank der ich mir mindestens zwei verschiedene Augen Make Ups machen konnte. Ich habe sie dann getestet, keine Allergie kam vor und die Qualität war ganz gut. Der Preis hat auch gestimmt. Wenigstens in Polen. Dort kostet ein Lidschatten ca. 2,5€ und nicht 8€ wie in Deutschland. Das selbe geht auch für die leeren Paletten die in Deutschland viel viel mehr kosten. Als ich wieder nach Polen angereist bin habe ich mir eine magnetische Zehner Palette gekauft. Ich habe weiter matte Lidschatten ausgesucht. Als ich wieder im Winter da war wollte ich mir diesmal metallische oder oder glitzernde Lidschatten kaufen Ich dachte nach einer Zwanziger Palette doch dann habe ich herausgefunden, dass man alle stapeln kann und, dadurch, dass sie magnetisch sind halten sie auch zusammen. Und jede ist ein Deckel für die untere. Es ist immer viel leichte einen Stapel mit Zehnern in die Kosmetiktasche einzustecken als einen Zwanziger. Ich habe mir vorgenommen maximal 10 Lidschatten zu kaufen doch als ich die Silvester LE gesehen habe dann habe ich 14 Lidschatten genommen (die ihr hier auf der linken Seite sehen könnt) und zwei Paletten. Jetzt habe ich noch platz für 4 weitere. Unter den metallischen habe ich mir einen schwarzen matten gekauft. Weil ein schwarzer Lidstrich mit einem Eyeliner manchmal etwas zu dunkel für mich ist mache ich es mit einem Lidschatten. Es sieht genau so gut aus ist aber nicht so sehr dunkel.
Die Lidschatten die Ihr auf der rechten Seite jetzt sehen könnt sind von der Silvester LE. Nicht alle nur 152 und 153. Zum kaufen gab es fünf davon doch ich fand diese zwei am schönsten. Als ich die schon hatte ist mir klar geworden, dass ich keine Farben habe, die sie schön ergänzen könnten. Also solche, die dunkler wären für den äußeren Winkel im Auge. Ihr wisst schon was ich meine :) In Frage kamen ein dunkles braun und grau. Ich freue mich, dass ich daran gedacht habe weil diese Farben jetzt nicht nur die Ergänzung für die Silvester Töne sind sogar für den ganzen Rest. Früher oder später würden mir diese Farben fehlen und ich wäre etwas sauer auf mich, dass ich daran nicht gedacht habe. Eins muss ich noch zugeben. Es ist wirklich schwierig sich von den ganzen Farben nur ein Paar auszusuchen. Nicht nur weil es so viele sind sondern weil sie ganz anders aussehen als wenn man sie auf der haut aufträgt. Unten gibt es ein paar Bilder mit den Lidschatten auf meiner Hand. Man kann sehen, dass normal sie weiß wirken und auf der Haut werden sie rosa oder gelb. Die gelben sehen wie rosa aus und so weiter und so weiter. Meine größten Entdeckungen sind sie grüne und die orangene Farbe. Auf den ersten Blick sehen sie nicht so interessant aus. Aber auf der Haut... Das Grün sieht wunderschön aus, es schimmert so schön im Licht. Und das orange hat noch was rosanes und was goldiges in sich. Immer wenn ich auf diese Farbe gucke muss ich an den Sonnenaufgang im Sommer denken... :)
Die Marke Inglot gab es schon seit vielen Jahren in Polen und ich habe sie im jedem kleinsten Einkaufszentrum gesehen. Die ersten ein Paar Jahre habe ich sie ignoriert, danach habe ich was bei denen gekauft doch es löste eine Allergie aus und für ein Paar Tagen konnte ich mir das Augen Make Up... abschminken :) Erst am letzten Sommer als ich meine Familie in Polen besuchte beschloss ich es mit Inglot noch mal zu probieren. Ich war damals nach der Suche nach matten Lidschatten und das einzige was ich in Deutschland fand waren ein Paar Stücke von p2. Ich habe mir auch die matten Lidschatten von Sleek gekauft aber die gewannen mein Herz einfach nicht. Ich habe 4 oder 5 Paletten von Sleek und bin wohl als einzige auf der Welt kein Fan von denen. Ich bevorzuge eher leichtes Augen Make Up was mit den Sleek Lidschatten nicht so einfach geht. Sie sind sehr hoch pigmentiert und sind eher was für jüngere Frauen oder für Partys. Ich habe letztens gelesen, dass es eine Palette mit mehr natürlichen Farbtonen geben soll aber ich hab echt schon keine Lust auf weitere Experimente mit dieser Marke. Egal doch, ich wollte doch über Inglot schreiben! Also wie schon gesagt, wollte ich mir ein Paar schöne matte Lidschatten kaufen. Ich bin der Meinung, dass matte Lidschatten das Gesicht frischer am Sommer aussehen lassen. Die mit glitzernden Partikeln sind eher was für den Winter. Und glitzernde Augen sehen irgendwie besser in dieser Zeit aus. Die Idee selber sich Lidschatten auszusuchen fand ich am Anfang gar nicht so gut. Ich hatte keine Ahnung welche Farbe zu welcher passte und wusste einfach nicht weiter. Doch die Verkäuferin hat mir geholfen eine Fünfer Palette zu erstellen dank der ich mir mindestens zwei verschiedene Augen Make Ups machen konnte. Ich habe sie dann getestet, keine Allergie kam vor und die Qualität war ganz gut. Der Preis hat auch gestimmt. Wenigstens in Polen. Dort kostet ein Lidschatten ca. 2,5€ und nicht 8€ wie in Deutschland. Das selbe geht auch für die leeren Paletten die in Deutschland viel viel mehr kosten. Als ich wieder nach Polen angereist bin habe ich mir eine magnetische Zehner Palette gekauft. Ich habe weiter matte Lidschatten ausgesucht. Als ich wieder im Winter da war wollte ich mir diesmal metallische oder oder glitzernde Lidschatten kaufen Ich dachte nach einer Zwanziger Palette doch dann habe ich herausgefunden, dass man alle stapeln kann und, dadurch, dass sie magnetisch sind halten sie auch zusammen. Und jede ist ein Deckel für die untere. Es ist immer viel leichte einen Stapel mit Zehnern in die Kosmetiktasche einzustecken als einen Zwanziger. Ich habe mir vorgenommen maximal 10 Lidschatten zu kaufen doch als ich die Silvester LE gesehen habe dann habe ich 14 Lidschatten genommen (die ihr hier auf der linken Seite sehen könnt) und zwei Paletten. Jetzt habe ich noch platz für 4 weitere. Unter den metallischen habe ich mir einen schwarzen matten gekauft. Weil ein schwarzer Lidstrich mit einem Eyeliner manchmal etwas zu dunkel für mich ist mache ich es mit einem Lidschatten. Es sieht genau so gut aus ist aber nicht so sehr dunkel.
Die Lidschatten die Ihr auf der rechten Seite jetzt sehen könnt sind von der Silvester LE. Nicht alle nur 152 und 153. Zum kaufen gab es fünf davon doch ich fand diese zwei am schönsten. Als ich die schon hatte ist mir klar geworden, dass ich keine Farben habe, die sie schön ergänzen könnten. Also solche, die dunkler wären für den äußeren Winkel im Auge. Ihr wisst schon was ich meine :) In Frage kamen ein dunkles braun und grau. Ich freue mich, dass ich daran gedacht habe weil diese Farben jetzt nicht nur die Ergänzung für die Silvester Töne sind sogar für den ganzen Rest. Früher oder später würden mir diese Farben fehlen und ich wäre etwas sauer auf mich, dass ich daran nicht gedacht habe. Eins muss ich noch zugeben. Es ist wirklich schwierig sich von den ganzen Farben nur ein Paar auszusuchen. Nicht nur weil es so viele sind sondern weil sie ganz anders aussehen als wenn man sie auf der haut aufträgt. Unten gibt es ein paar Bilder mit den Lidschatten auf meiner Hand. Man kann sehen, dass normal sie weiß wirken und auf der Haut werden sie rosa oder gelb. Die gelben sehen wie rosa aus und so weiter und so weiter. Meine größten Entdeckungen sind sie grüne und die orangene Farbe. Auf den ersten Blick sehen sie nicht so interessant aus. Aber auf der Haut... Das Grün sieht wunderschön aus, es schimmert so schön im Licht. Und das orange hat noch was rosanes und was goldiges in sich. Immer wenn ich auf diese Farbe gucke muss ich an den Sonnenaufgang im Sommer denken... :)
Oben kann man die Lidschatten Palette mit den matten Tönen sehen. Unten auf der Hand aufgetragen. Normalerweise sind die Töne etwas intensiver aber durch die Kamera sind sie verblasst.
Oben die neuen glitzernden und metallischen Lidschatten. Den matten weißen und schwarzen die auf den Bildern darüber abgebildet sind kann man leider nicht gut sehen.
Unten die Farben auf der Hand und noch ein mal die ganze Palette. Das grün, orange und die zwei Silvester Farben sind meine Lieblinge :)
Unten die Farben auf der Hand und noch ein mal die ganze Palette. Das grün, orange und die zwei Silvester Farben sind meine Lieblinge :)
My Inglot eyeshadows :)