Jessssssssssssteeeeeeeeeem :)
Przepraszam, że musieliście czekać tyle czasu. Dziękuję, za wszystkie komentarze i maile, w których pisaliście bym szybko wróciła, napisała coś etc. To naprawdę miłe i sprawia, że po najbardziej zwariowanym okresie człowiek chce wstać z łóżka i poczłapać do komputera by napisać kilka słów. Zobaczyłam również ile osób zaczęło mnie obserwować, dziękuję :*. Bez Was by mi się tak często nie chciało blogować :)
Już spieszę z tłumaczeniem, dlaczego mnie tyle nie było. Otóż, jak już wcześniej uprzedzałam, lipiec był dla mnie totalnym miesiącem podróżowania! Zaczęło się od Irlandii, co już wiecie. Po Irlandii wpadłam na chwilę do domu (zdążyłam dodać kilka zdjęć) i leciałam do Polski. Posiedziałam trochę u moich rodziców, uprawiałam shopping ekstremalny (tak działa na mnie moja mama :)). Gdy już wróciłam do Niemiec, nie miałam nawet pełnej doby na ogarnięcie się i jechaliśmy do Paryża. 23 lipca wypadała nasza rocznica ślubu i chcieliśmy ją spędzić inaczej. O Paryżu chcę Wam opowiedzieć w następnych postach. Dzień, w którym wracałam z Polski do Niemiec był pełen sprzecznych emocji. Tamtego dnia lot był niezbyt przyjemny. Nie dość, że chmury były nisko i być może przez to silniki w samolocie wyły wyjątkowo nieprzyjemnie. Co chwila były turbulencje i zmiany wysokości samolotu. Dodatkowo na koniec stewardessa się pomyliła i w komunikacie powiedziała, że za moment będziemy lądować w Katowicach Pyrzowicach! O matko! To było okropne kilka sekund! Oczywiście nie sprostowała swojej pomyłki, musiałam zapytać o lądowanie inną stewardessę. Widziałam, że masę ludzi było w szoku. Przez moment miałam perspektywę powrotu do mojego miejsca startu i ponowną podróż. Ale na szczęście wszystko dobiegło pomyślnie do końca. Miłą niespodziankę zrobił mi mój mąż, który pod moją nieobecność na naszą rocznicę kupił nam nowe auto :) Dodatkowo rejestracja jest miksem naszych inicjałów i daty ślubu :) Nie pomyślcie proszę, że to taki kaprys, po prostu nasze poprzednie auto się już rozpadało i trzeba było jakieś kupić. A ponieważ nie mieliśmy pomysłu czym pojechać do Paryża (pociąg zbyt drogi, samolot - nie dziękuję na razie, auto - ryzykowne) kupno auta okazało się świetnym rozwiązaniem. Tyle na razie o tym.
Chciałam umieścić jeszcze kilka zdjęć z Dublina, ale dałam sobie spokój. Tym, którzy będą zaciekawieni mogę podesłać linka do osobnej galerii (proszę o kontakt mailowy).
Za to dodaję to, o co zostałam już kilkakrotnie poproszona. Mianowicie moje zakupy z Dublina :D
Juli war für mich ein verrückter Monat. Am Anfang war ich in Irland, dannach bin ich nach Polen geflogen. Als ich wieder da war hatte ich ein Paar Stunden um mich zu Packen und bin nach Paris gefahren. Ich und mein Mann haben in Paris unseren ersten Hochzeitstag gefeiert. Der Tag an dem ich von Polen nach Deutschland ankam war voller Emotionen. Der Flug war nicht sehr angenehm, der Himmel war total bewölkt. Das Flugzeug traf ein Paar Turbulenzen an. Am Ende hatte die Stewardesse aus Versehen gesagt, dass wir bald in Polen landen werden. Das war schrecklich, ich dachte, dass etwas passiert sei und wir umkehren müssten. Aber am Flughafen hatte ich ein super Überraschung. Mein Mann hat heimlich ein neues Auto gekauft, damit wir sicher in Paris ankommen :)
Ich wollte noch mehr Fotos von Dublin hinzufügen aber letztlich habe ich darauf verzichtet. Das könnte für manche schon langeweilig werden. Wenn jemand Lust hat, kann ich ihm einen Link zu einer Galerie schicken wo alle Fotos sind (schreibt mir bitte per E-mail).
Dafür zeige ich Euch das, worum ich schon mehrmals gebeten wurde... meine Einkaufe :)
Pierwsze to, co tygryski lubią najbardziej, czyli... buty!!!!! Oczywiście z Primarka. Wszystko miało tam tak śmieszną cenę, że grzechem było by ich nie wziąć. Najlepsze jest to, że tam dwa Primarki są niemal tuż obok siebie. Więc jak w jednym nie było mojego rozmiaru mogłam iść do drugiego i zazwyczaj był :)
Als erstes.. das, was ich am meisten mag. SCHUHE! In Primark sind sie zum Lachen billig. Deshalb habe ich so viele gekauft :D
W życiu nie widziałam tyle biżuterii na raz, co właśnie w Primarku. Postarałam jednak zachować zimną krew i kupić tylko to, co naprawdę pasowałoby do wielu rzeczy. Początkowo miałam wypełniony koszyk do połowy. Następnie zrobiłam ostrą selekcję (pamiętałam o ograniczonym ciężarze mojej walizki). Zostało to, co podobało mi się najbardziej: portfel, dwie zawieszki (cudownie ożywią każdą torebkę) i dwa naszyjniki.
Später war die Abteilung mit Schmuck dran :) Zuerst habe ich mir den halben Einkaufskorb damit gefüllt. Dann bin ich mit mir ganz streng gewesen und habe nur die Sachen gelassen, die mir zu vielen Sachen passen. Es blieben zwei Halsketten, ein Portemonnaie, und zwei Schlüsselanhänger (für meine Taschen).
Uwielbiam duuże chusty, dlatego obok tych nie mogłam przejść obojętnie:
Ich liebe die ganz grossen Tücher, darum musste ich die zwei hier unbedingt mitnehmen.
To, na co miałam największą nadzieję. Tangle Teezer. Magiczna szczotka, która ponoć nie ciągnie włosów w ogóle. Kupiłam i zakochałam się. Faktycznie prawie nie ciągnie. Dotychczas traciłam olbrzymie ilości włosów podczas czesania. Teraz jest ich zaledwie kilka. Prawdą jest to, że gdy się jej raz użyje nie chce się spojrzeć na żadną inną szczotkę. Mam jednak małe zastrzeżenie, co do braku "rękojeści". Ale nie można mieć przecież wszystkiego :)
Das, auf was ich die grösste Hoffnung hatte zu finden: Tangle Teezer! Jetzt kann ich es bestätigen: die beste Bürste die man je haben konnte.
Trochę kosmetyków. Miałam nadzieję, że uda mi się dopaść cienie Sleek'a. Niestety nie udało się. Dowiedziałam się, że te są tylko dostępne w UK. Nic nie pomogło pojechanie na drugi koniec miasta do Drug Store. Mogłam podjechać do Belfastu, ale szkoda mi było czasu. Dla niewtajemniczonych - Irlandia Północna należy do UK dlatego tam można kupić cienie ze Sleek'a. Pocieszyłam się natomiast kilkoma innymi kosmetykami - szamponami i odżywkami firmy Aussie, które są istnym balsamem na moje włosy, cieniami MUA, benetintem Benefit'u i ulubionym podkładem Max Factor. Nie myślcie proszę, że u mnie tych podkładów nie ma. Po prostu w Niemczech i w Polsce zaczynają się od koloru z numerem 50. Dla mnie, gdy jestem nieopalona jest to zbyt ciemne. W Irlandii był jeszcze 40 i 45. Zakupiłam 40, która była i będzie idealna. Obecnie się opaliłam, więc moja 50 jest idealna :)
Ein bisschen Kosmetik. Shampoos und Spülungen von Aussie (ich liebe sie), Liedschatten von Mua, Benetint von Benefit (nicht so gut) und Max Factor Xperience Foundation (in Irland gibt es hellere Farbtöne als hier).
Przed moją podróżą do Irlandii poszukiwałam białej torebki na lato. Ta, którą posiadałam ulegała coraz większemu zniszczeniu. W pewnym momencie wstrzymałam się z poszukiwaniami, gdyż postanowiłam sobie taką torebkę jako pamiątkę przywieźć z Irlandii. Na szczęście z pomocą przyszedł znów Primark :)
I na koniec dwie cudowne sukienki. Niestety na wieszaku wyglądają mizernie. Mam nadzieję, że pogoda dopisze i będę mogła je jeszcze Wam zaprezentować. Czarna maxi jest z Evans (kosztowała po przecenie tylko 30 euro), natomiast granatowa jest z New Looka (też z przeceny za 12 euro).
Reasumując: Dublin mnie zachwycił z tysiąca różnych powodów! Miałam okazję być w życiu w kilku krajach, ale w żadnym ludzie nie byli tak mili. Przychodzi mi na myśl kilka sytuacji, gdy obcy ludzie na ulicy, czy w sklepie zaczepiali mnie by powiedzieć kilka miłych słów: na temat pogody, tego co akurat wybrałam itp. Niezwykłe było to, że gdy robiłam zdjęcie połowa ulicy się zatrzymywała i cierpliwie czekała aż skończę. Gdy ktoś wszedł mi w kadr to przepraszał! Normą było, gdy kogoś niechcący w tłumie mnie szturnchnął - zostałam przeproszona! Zupełna odwrotność do Francji! :)
Początkowo byłam zaskoczona tym, że co trzecia kobieta szła z torebką LV, Chloe, Chanel itp. Później spostrzegłam pod centrami handlowymi, na mostach i innych miejscach stoiska z podróbkami najbardziej znanych torebek za 30 euro! Nie sądziłam, że w Irlandii takie coś może być legalne. Ciekawe, czy w UK jest podobnie. Uprzedzę pytania: nie kupiłam sobie podróbki :)