Znowu w domu.

Już wróciłam. Mój drugi lot wcale nie był lepszy od pierwszego. Mam wrażenie, że nawet trochę bardziej czułam się niekomfortowo. Widoki prawie żadne. Próbowałam porobić zdjęcia by wstawić na bloga. Niestety prawie po samą Kolonię leciałam nad grubą warstwą chmur. Później nieco ustąpiła, ale nie całkiem. Zdjęcia wyszły jak przez mgłę, więc nie ma sensu ich pokazywać.
Dzięki temu, że zapisałam się do newslettera jednego z moich ulubionych sklepów, dowiedziałam się, że robią niezłą akcję przecenową. 3 sztuki w cenie 2. Miałam to szczęście, że w ostatni dzień akcji byłam już na miejscu. Mój drogi mąż był na tyle uprzejmy by ze mną do tegoż sklepu pojechać. Mało tego, pomagał mi wyszukiwać ciekawe ubrania. Dzięki temu stałam się posiadaczką 2 spódnic, tuniki, 3 pasków i spodni. Za dwie spódnice musiałam zapłacić, za to tunika była gratis. Podobnie z paskami. 2 do zapłaty, trzeci gratis :) Spodnie kupiłam po normalnej cenie. Od dawna staram się trzymać zasady nie kupowania dżinsów. Tu jednak pozwoliłam sobie ją złamać z dwóch powodów. Po pierwsze są to dzwony (ponoć znowu modne, jeden z moich ulubionych typów spodni),. Po drugie, posiadają wysoki stan.Dotychczas znajdowałam jeansy, które kończyły się na biodrach, co skutkowało ześlizgiwaniem się ich podczas chodzenia. W tych nie ma o tym mowy. 
Jedna ze spódnic jest zrobiona na podobnej zasadzie, co moja 'skórzana' sukienka. Również jest ze sztucznej skórki, a po bokach posiada wstawki z rozciągliwego materiału. Moim zdaniem to świetne rozwiązanie w przypadku odchudzania lub tycia :) Tunika jest z materiału podobnego do jedwabiu. Mogę ją wykorzystać do mnóstwa innych moich ubrań, gdyż ma uniwersalne (dla mojej szafy) kolory: fiolet, granat i biel.



Dlaczego mnie nie było i takie tam :)

Jeśli się zastanawialiście, gdzie byłam to oto odpowiedź:
Jest to zdjęcie mnie na strychu moich rodziców :) Na początku przyjechały moje ( i mojego męża ) rzeczy z Wrocławia i musiałam je trochę poprzeglądać. Udało mi się znaleźć rzeczy, za którymi tęskniłam. Oczywistością jest, że były w kartonach najciężej do sięgnięcia. Strych jest niski, że nie można się na nim wyprostować a kartony były ustawione jeden za drugim i piętrowo. Uważam to za swój osobisty sukces że po mało bezpiecznej drabince udawało mi się wchodzić i schodzić.

Udało mi się zrobić kilka zdjęć. Te poniżej przedstawiają mnie z czwartku.

Spódnica - M&S Mode
Różowa bluzka - Charles Voegele (prezent od babci na urodziny - sama wybrała)
Kardigan - C&A
Buty - Deichmann

Dzisiaj zdarzył się cud. Przez partactwo Wrocławskich urzędników, mimo, że miałam ślub w lipcu nie miałam do stycznia mojego dowodu. Zgubili mój wniosek, a gdy mąż go zanosił nie dali mu potwierdzenia. W poniedziałek zaraz po moim przylocie złożyłam wniosek ponownie. Pani w urzędzie twierdziła, że do 3 tygodni to trwa ale postara się dołączyć list do mojego wniosku by na piątek (dzisiaj) się udało wszystko odebrać. Nie wierzyłam, że to się uda. Kto by pomyślał, że skrócą czas oczekiwania z 3 tygodni do niecałych 2? I niesamowite, ale udało się! Minęło pół roku od naszego ślubu i dopiero teraz mogę pełnoprawnie używać nazwiska mojego męża. Heh :)

Niestety, lub stety (zależy dla kogo) wylatuję pojutrze. Albo raczej jutro, bo jest po północy. Trochę mi żal zostawiać moich rodziców, dziadków, zwierzaki. Ale tęsknię też za mężem. Czasami to okropne mieć serce rozerwane na dwa miejsca :)
Byłam w hurtowni kartonów. Postanowiłam wysłać sobie DPD parę rzeczy do Niemiec. Na stronie DPD widnieje tajemniczy wzór na maksymalną wielkość kartonu. 2W + 2L + H <= 300 cm. Chodzi o to, że obwód plus wysokość kartonu nie mogą przekraczać 300 cm. Proste. Nie dla każdego. Pan z hurtowni, gdy zobaczył ten wzór wyśmiał nas (mnie i mamę), że się nie znamy. Że DPD pewnie chodzi o coś innego i próbował nam wcisnąć kit, że to na pewno zupełnie inaczej wygląda. Nie obeszło się bez dania do zrozumienia, że jesteśmy dwie głupie baby, które się nie znają. Nie dałyśmy za wygraną. Pan chciał nam na siłę udowodnić, że jest mądrzejszy. Najpierw kazał sobie pokazać miejsce na stronie, gdzie widnieje owy wzór. Pokazałyśmy. Potem zadzwonił (!) do DPD. Po to by się dowiedzieć, że miałyśmy rację. Ze zrezygnowaną miną poszedł po kartony, spełniające owy wzór. Później próbował wszystko jakoś obrócić w żart, ale nie wyszło. Baby górą, yeah! :)
Dlaczego nie wzięłam byle jakiego kartonu? Ponieważ dla DPD istnieją tylko 2 ceny. Dla paczek do 20 kg i do 31,5 kg. To jeśli mam już tyle zapłacić to zapcham do granic możliwości :)

Na koniec wstawiam zdjęcie najbardziej szafiarskie jakie udało mi się zrobić. Czyli w przymierzalni!!!!!! Zastanawiam się, czy kupić tę bluzkę :) Chyba jednak to zrobię. Jutro jeszcze mam czas :)



Kot.

Wczoraj, gdy pogoda zapowiadała jeszcze ładny dzień wybrałyśmy się z mamą do Rybnika na zakupy. Najpierw jednak skoczyłam do krawcowej oddać moją "skórzaną" sukienkę do krawcowej. Krawcowa 'uciachała' już dekolt w szpic. Pozostało jeszcze obszycie. Liczę, że po tej operacji sukienka będzie prezentowała się nieco lepiej. Zeszłyśmy pół miasta w poszukiwaniu za butami zimowymi dla mamy. Każde swoje zużywa w ekspresowym tempie i w sezonie musi kupować po 2 - 3 pary. Ale niestety prawie żadne jej nie pasują. Jedne mają obcas nie ten, jak obcas jest w porządku, to przód jej się nie podoba. I tak na zmianę. Trudno, jak jest wybredna to nie będzie miała nowych butów :)
Skorzystałam trochę z polskich sklepów, kupiłam sobie zapas cieni z Sephory (te w formie 9 w kółku są boskie i teraz w przecenie). W Tesco kupiłam trochę piżam i ubrań do chodzenia "po domu".
Postaram się część moich zakupów opisać trochę później. Miałam okazję wypróbować 2 nowe kosmetyki, jestem tak bardzo nimi zachwycona, że muszę je trochę opisać. Ale to też później :)
Na razie wklejam zdjęcie z wczoraj :)

 Płaszcz - C&A
Sweter - Takko
Bluzka - KIK
Pasek - C&A
Spódnica - F&F
Buty - Deichmann

Prezentuje ono, po części, sweterek (kardigan) który kupiłam sobie parę dni w Czechach. Jest prosty, fioletowy. Niemal ten sam odcień, co panterkowa bluzka (mam ją na sobie), którą parę dni temu prezentowałam.
Później spędziłam trochę czasu u babci. Bawiłam się z jej kotem, którego dziadek dostał od mamy niedawno :) Kot ma na imie Filip i wydaje się być najzabawniejszym kotem na świecie :)



Mój pierwszy lot.

W niedzielę po raz pierwszy w życiu leciałam samolotem. Większość ludzi na to stwierdzenie by prychnęło, bo niby co to takiego. Ale dla osoby z tachofobią i lękiem wysokości to raczej coś więcej niż nic. Myślę, że dzielnie znosiłam latanie w 'poziomie' i nawet turbulencję. Ale start, lądowanie i skręty były dla mnie czymś przerażającym. Nigdy jeszcze nie przeżywałam tak intensywnie strachu. Niestety, muszę to powtórzyć za tydzień w niedzielę. Liczę na to, że skoro wiem, co mnie czeka, będę czuć się spokojniejsza. Muszę jednak przyznać, że widoki były piękne. Szczególnie podczas startu gdy jeszcze nie byłam tak wysoko. Domki wzdłuż błyszczącego w promieniach słońca były przepiękne. Podał mi się moment, gdy weszliśmy w warstwę chmur i po chwili z niej wylecieliśmy. Latanie nad chmurami jest niesamowite. Przy lądowaniu w Katowicach nie było już tak pięknie. Lasy, łąki i domki zastąpiły blokowiska, fabryki i supermarkety. Poniżej kilka zdjęć, które zrobiłam w czasie lotu.

Wstawiam jeszcze zdjęcie mojego nowego swetra. Dostałam go od męża przed wyjazdem. Jest z angory, bardzo milutki, w soczystym ciemnofioletowym kolorze. Podoba mi się jego długość, gdyż świetnie zastąpi wiosenny płaszcz. Zdjęcie trochę nie najlepszej jakości. Było późno, byłam zmęczona i zrobiliśmy je na szybko. Mam nadzieję, że jednak coś widać.

Co przytargałam z miasta.

Dzisiaj pojechaliśmy się przemeldować w związku ze zmianą adresu zamieszkania. Korzystając z okazji, że jechaliśmy autem, poprosiłam męża o podrzucenie mnie na jedną z główniejszych ulic zakupowych. Mąż pojechał do pracy, a ja mogłam się przyjrzeć każdemu najmniejszemu sklepikowi. Nie jest to daleko od naszego mieszkania ( 2 km). Do tej pory byliśmy tam razem, po pracy męża i niewiele nam się udawało zwiedzić. Zabawne, że jest tak centrum handlowe, które nazywa się dokładnie jak to, obok którego mieszkałam we Wrocławiu - Arkady. Z centrum handlowego nie skorzystałam, a skupiłam się raczej na małych sklepikach. Kupiłam trochę biżuterii, trochę ubrań i bielizny (dla siebie i męża), kosmetyków i produktów na obiad ;)
Poniżej trochę się 'chwalę' swoimi zdobyczami. Kupiłam trochę kolczyków i spinek (każdy za 1 euro). Fajne takie małe sklepiki z tanimi rzeczami :)


Bluzki - KIK
Biżuteria - KIK i Tedy Markt


Po powrocie do domu zaczęłam powoli segregować ubrania wg tych, które biorę na moje 2 tygodniowe wakacje do Polski i te, które zostają. Parę przymierzyłam. Zależało mi na wzięciu jak najmniejszej liczby ubrań, za to z możliwością stworzenia jak największej ilości kombinacji. Niestety lot samolotem wymaga ograniczenia w bagażu. Poniżej jeden z 'zestawów'. W sumie nie mogę się zdecydować, czy fajny, czy nie. Co myślicie? :)


Bluzka z długim rękawem - C&A 
Bluzka bez rękawów - C&A (clockhouse)
Spódnica - F&F
Pasek - M&S








Zdjęcia. Dużo zdjęć.

tym poście pisałam o kilku nowych rzeczach, które zakupiłam. Był tam m.in. opis bluzki oraz zdjęcie spódnicy. Dziś po prostu prezentuję obie rzeczy razem. Trochę żałuję, że nie kupiłam mniejszej bluzki. Wtedy wydawała mi się dobra, dziś jestem przekonana, że rozmiar (lub dwa) mniejsza wyglądałaby znacznie lepiej. Była by też krótsza. A tak muszę ją wkładać do spódnicy żeby wyglądało w miarę przyzwoicie. Do zestawu botki. Nie mogę już patrzeć na kozaki. Na szczęście śniegu już nie ma więc od biedy mogę w nich chodzisz. Są jednak zamszowe, co się na deszczu nie sprawdza. W zdjęciach niższych prezentuję raz jeszcze płaszcz, w towarzystwie nowych ubrań. Jeśli macie wrażenie, że jest lekko przybrudzony - nie mylicie się. Niestety zobaczyłam ów efekt dopiero teraz, przy pomniejszaniu zdjęć. Skutki targania drewnianych skrzynek w OBI :) Mam nadzieję, że nie dałam zbyt mało zdjęć ;)

Bluzka - KIK
Spódnica - M&S
Płaszcz - c&a
Buty - New Look
Korale - Pretty Girl
Szal - ciucholand
Pasek - c&a
Getry - c&a

Moja super wypaśna skrzynka z narzędziami.

Jak już wcześniej pisałam przyjechaliśmy z małą ilością rzeczy. Do dzisiaj nie potrafię zrozumieć naszej decyzji o zostawieniu wszystkich narzędzi w Polsce. Chyba mieliśmy nadzieję, że każemy sobie przywieźć nasze graty w ciągu jednego miesiąca. Efekt jest taki, że jesteśmy tu już drugi miesiąc i specjalnie za tym, co zostało nie tęsknimy. Daje to trochę do myślenia, że człowiek jednak otacza się masą niepotrzebnych rzeczy. Brakuje nam na tyle mało rzeczy, że nie warto zasypywać się wszystkimi. W każdym razie jak wspomniałam wcześniej nie mieliśmy żadnych narzędzi. Nie wiem co nas, a raczej mnie podkusiło. Trochę przecena owej rzeczy, trochę, to, że jest jajcarska i trochę jej użyteczność. Przedstawiam profesjonalną skrzynkę z naszymi nowymi narzędziami:
 Zauważcie, że wszystko jest. Dwa śrubokręty, w tym krzyżak, niezbędny do rozkręcania komputera, młotek, nożyczki, kleszcze, małe śrubokręty, nóż, miarka, gwoździe i różowe korki rozporowe. Słitaaaśne :D Przynajmniej jest połączenie praktyki i zabawy :)

Wczoraj wybraliśmy się niemal na cały dzień do centrum. Mąż mój znalazł jakiś niezmiernie ciekawy (dla niego) sklep z różnymi kabelkami i wytyczył nam misterną trasę różnymi liniami metra żeby dotrzeć tam w jak najkrótszym czasie. Najciekawsza była jego mina, gdy się okazało, że sklep był bardzo blisko centrum a jedną linią się oddaliliśmy a drugą wróciliśmy :D. Żadnego kabelka oczywiście nie kupił, bo nie było :)
Ciekawostką jest fakt, że wczoraj (sobota) było 16 stopni. Założyłam swój nowy płaszcz i pod niego zwykłą bawełnianą koszulkę i mi było za ciepło. Do torebki profilaktycznie wrzuciłam sweter, ale nie musiałam go wyciągać. Siedzieliśmy do późnych godzin nad Renem i nie poczuliśmy ani troszkę chłodu. Dodatkowo odkryłam nowy napój, coca cola waniliowa. Pyszna :)
Dzisiaj było trochę zimniej. Mieliśmy pojechać nad Ren porobić jeszcze raz te same zdjęcia, które zrobiłam ostatnio. Wzięłam lustrzankę, statyw ale po wyjściu okazało się, że jest zimno, jakoś tak nieprzyjemnie. Skończyło się że poszliśmy na kebab w okolicy i wróciliśmy :)

Nowe zakupy

Zasugerowałam się jednym z wcześniejszych komentarzy, że dobrze by na mnie leżał czarny płaszcz ściągany w pasie paskiem. Takowy znalazłam przedwczoraj i dokonałam zakupu. W domu prężyłam się przed lustrem na wszystkie możliwe sposoby i stwierdziłam: nie!. Wcale mi takie coś nie pasuje, nie podoba mi się jak jestem ściągnięta w grubym płaszczu paskiem. Porobiłam zdjęcia, których lepiej nawet nie będę wklejać Korzystając z dobrodziejstwa sklepu, że towar w ciągu 14 dni można oddać, pozbyłam się tego paskudztwa. Stwierdziłam jednak, że nowy płaszcz wspaniale działa na humor i szukałam dalej. Jako, że oferta była bardzo szeroka w moim ulubionym sklepie, przymierzyłam mnóstwo płaszczy. Wybór padł na pierwszy przymierzony. Moja przyjaciółka już dwa lata temu mi sugerowała, że czarne, szare i brązowe płaszcze są nudne i bym poszukała czegoś kolorowego. I mam. Fioletową budrysówkę. Ma odpinany kaptur, wydaje się być ciepła i w przeciwieństwie do poprzedniego płaszcza jestem do niej przekonana i nie mogę się doczekać by w niej wyjść. Oczywiście nie jest przewiązywana w pasie. 
Płaszcz - C&A

Dzisiaj temperatura sięgała 10 stopni ( w okolicach 21 - 9 stopni) więc wreszcie mogłam ubrać się troszkę lżej. Wystarczyła bawełniana bluzka i czarny cienki sweter. 
Bluzka - Takko
Sweter - C&A
Spódnica - kappahl
Getry, skarpety - Tesco
Pasek - C&A

Korzystając, że jestem w centrum porobiłam kilka zakupów kosmetycznych, które planowałam od dłuższego czasu:












1. Baza pod cienie Art Deco - tego nie muszę opisywać, bo chyba każdy zna :) Jedyna i prawidłowa baza po cienie :)
2. Podkład Xperience Max Factor - przyznam, że im się naprawdę udał. Dosyć dobrze kryje, a zarazem nie czuć go na skórze jest jakby lekki.
3. Kredka eye khol firmy Mac (kolor prunella) - dostałam ją podczas makijażu ślubnego od mojej przyjaciółki. Żadna kredka nie wywołała u mnie tyle zachwytu. Jest mięciutka, kreska nią jest bajecznie łatwa, ma piękny kolor i długo się trzyma. Moim zdaniem warto wydać na nią ciut więcej.

Sweter ujarzmiony :)

We wtorek wybraliśmy się mężem do Pizzy Hut. We Wrocławiu wręcz przepadałam za tym miejscem, a szczególnie za pizzą Texas (uzależnia!). Przyznam, że na naszej pierwszej prawdziwej randce wylądowaliśmy nawet w tym lokalu :). Przyznam, że w niemieckiej Pizzy Hut poczułam lekki zawód. Pizze są inne niż w Polsce, nie ma tych z różnych zakątków świata ( Texas, Marakesz itp.). Nie było też baru sałatkowego. Skończyło się na wersji pół na pół BBQ z hawajką. Była pyszna, ale niestety to nie to co w Polsce. Poniżej moje kreacje na to 'wielkie' wyjście :). Sweter już pokazywałam wcześniej zaraz po jego zakupie (razem ze 'skórzaną' sukienką). Myślę, że w takiej kombinacji wygląda trochę lepiej.

Biała bluzka - c&a
czarny sweter - tk maxx
dłuższy sweter - m&s
spódnica - tesco
buty - deichmann
pasek - m&s


Poniżej przedstawiam moją czapkę. Mam aż całą jedną, ale za to jaką ;)

Recenzja - maybelline lasting drama gel eyeliner 24h

Przeglądając mój katalog ze zdjęciami przeznaczonymi na blog zauważyłam niżej wklejone zdjęcie. Co za tym idzie, że miałam w zamiarze napisać krótką recenzję. Parę miesięcy temu zobaczyłam ten eyeliner na jakiejś stronie, która pokazywała kosmetyki maybelline, które mają wyjść w 2011. Przyuważyłam ten eyeliner i obiecałam sobie, że kupię go, gdy tylko się pojawi. Spotkała mnie miła niespodzianka, gdyż w Niemczech jest on już od dłuższego czasu. Niestety trudno go dostać (udało dopiero się w Müller). Długo nie mogłam się zdecydować pomiędzy czarnym a 'black ping diamonds'. W końcu wybrałam ten drugi i nie żałuję. Jest to w zasadzie czarny eyeliner, który ma maleńkie mieniące się na różowo drobinki. Drobinki te nie osypują się ale dają delikatny efekt. Gdy po raz pierwszy użyłam tego produktu stwierdziłam, że już nigdy nie wrócę do kredek. Niestety musiałam złamać to postanowienie, gdyż wersje kolorystyczne są dość ubogie (czarny, brązowy i wspomniany czarny z drobinkami). Eyeliner ma konsystencję cienia w kremie, do opakowania dołączony jest pędzelek. Pędzelek pozwala na zrobienie precyzyjnej kreski (jest dobrej jakości). Używam go na przemian z cieńszym (sephora) do eyelinera. W zależności jaki chcę w danym momencie uzyskać efekt. Eyeliner utrzymuje się długo i łatwiej można nim narysować ładną kreskę niż kredką. Nie wiem jaki będzie/jest koszt w Polsce, ale tutaj zapłaciłam za niego 8 euro ( ok 32 zł), co moim zdaniem jest jeszcze dość przyzwoitą ceną za dobry kosmetyk. Należy pamiętać, że dołączony jest do niego bardzo fajny pędzelek, który nam raczej zostanie na zawsze :) Ważny jest też fakt, że kosmetyk jest niesamowicie wydajny, do namalowania pojedynczej kreski zużywamy naprawdę niewielką jego ilość. Wręcz śladową :)

Na poniższym zdjęciu starałam się uwiecznić mój pierwszy efekt użycia eyelinera oraz jego zdjęcia 'na żywo'.


Related posts

 
MOBILE