Moje nowe zdobycze, tralalalalaa :)

Po śniegu nie ma już śladu, na dworze do tej pory robiło się coraz cieplej. Podobno śnieg tutaj to rzadkość, ostatnim razem wystąpił wiele, wiele lat temu. Mama mi opowiadała, że gdy kiedyś mieszkaliśmy w Niemczech to nie mieliśmy czegoś takiego jak kozaki. Zimy były tak ciepłe, że wszyscy chodzili w półbutach. Gdy pierwszy raz po wielu latach jechaliśmy do Polski na święta nie mieliśmy ze sobą innego obuwia. Mama twierdzi, że ludzie patrzyli na nas z politowaniem, gdy po śniegu szliśmy w jesiennym obuwiu :)
Teraz już rozumiem skąd te braki. Choć ostatnie zimy są tak ostre, że nawet tutaj oberwie się trochę śniegu. Jestem zmarzluchem i cieszę się, że tutaj nie jest tak zimno.
Wracając do tematu :) Ostatnio zwiedzając kolejną dzielnicę miasta natknęłam się na ciekawy sklep o nazwie M&S. Zainteresowała mnie reklama "Wszystkie rozmiary w tej samej cenie. Rozmiar 38 - 54". Sklep ma pełno ubrań w moim stylu, po raz pierwszy niemal wszystko mi się podobało :) Obiecałam sobie, że przez jakiś czas powstrzymam się z zakupami odzieżowymi ale tym razem nie dotrzymałam postanowienia. Do przymierzalni weszłam z całkiem sporej wielkości naręczem ubrań. Przysięgam, że ograniczałam się tylko do tych rzeczy, które mi się wyjątkowo podały :) Do kasy podeszłam z dwoma sztukami. Muszę przyznać, że nie tylko ubrania mają świetne, ale obsługę również. Miło móc podczas płacenia pogawędzić sobie z sympatyczną sprzedawczynią. Poniżej przedstawiam moje nabytki:

Zanim przystąpicie do oglądania, proszę by prezentowane rzeczy nie były brane pod uwagę pod kątem całości ubioru. Obie rzeczy założyłam na to, w czym aktualnie byłam. Więc średnio dopasowana reszta ubiory jest przypadkowa a nie przemyślany 'ałtfit' :). Zestawienia z tymi rzeczami będą później :)

Sukienka. Cały przód jest ze sztucznej skóry. Jest dosyć sztywna więc nie pozwala wszelkim fałdką ujrzeć światła dziennego :) Tylna część boków i tył są z rozciągającego się materiału. Celowo wybrałam rozmiar większy niż noszę na co dzień by materiał nie musiał się w  żadnym miejscu rozciągać. Nad brzuchem posiada dwie kieszonki na ozdobny zamek, umieszczone pod skosem. Ma półokrągły dekolt i jest bez rękawów. Sukienka była przeceniona na 15 euro (60 zł) wooohoooo!



Sweter. Jest zrobiony z miliona warstw, które są falowane, obszyte koronkami. Zdjęcie nie oddaje jego uroku. Jest ciemniejszy i cieplutki. Zapinany jest od wewnątrz na trzy guziczki (podobne do tych występujących w budrysówkach). Sweter niestety nie był w przecenie i kosztował 40 euro.




Zdjęcie poniżej przedstawia jak wyglądałam w dzień zakupów :) Oczywiście w mojej ukochanej spódnicy. Posłuchałam rad mądrzejszych i założyłam ją do krótszej góry. Mam nadzieję, że wyszło pozytywnie :)


A poniżej zestaw z któregoś z wcześniejszych dni. Wreszcie założyłam torebkę, którą kupiłam jakiś dłuższy czas temu i nie mogłam się zabrać za przenosiny z jednej do drugiej. Muszę przyznać, że świetna torebka. Pojemna i dobrze się nosi. Torebkę kupiłam poprzez stronę etorebka.


Oglądając powyższe zdjęcie przypomniała mi się pewna ciekawa rzecz. Płaszcz, który mam na sobie kupiłam w H&Mie. Znalazłam go podczas zakupów z moją przyjaciółką, która na stałe mieszka w Londynie. Tego dnia akurat odwiedziła mnie we Wrocławiu i poszłyśmy pozaglądać do pobliskich sklepów. Byłam akurat na etapie szukania płaszcza na zimę i ten wydał mi się ciekawy. Niestety cena mnie powaliła z nóg. Z tego, co pamiętam cena oscylowała przy ok 450 zł. Trochę dużo za czarny, skromny płaszcz. Wtedy Aneta, podpowiedziała mi bym się wstrzymała, a ona sprawdzi w Londynie te płaszcze. Wstrzemięźliwość okazała się niezwykle korzystna, gdyż w Londynie te same płaszcze kosztowały 150 zł mniej (bez przeceny). Udało jej się jeszcze zdobyć jakiś voucher na H&M i w efekcie płaszcz kosztował mnie ok 250 zł. Do dziś nie mogę znaleźć wytłumaczenia dlaczego tam ubrania z tej samej firmy są dużo tańsze. Z tego, co usłyszałam to w UK ten sklep jest traktowany dla biedniejszych ludzi.

Szaro-fioletowo po raz drugi.

Za oknem od paru godzin pada śnieg. Ma to swój urok. Okolica jest cicha, śnieg powolutku opada na ziemię. Wiatr nie wieje i krajobraz nie pozwala nie pomyśleć o świętach. Z głośników sączą dźwięki muzyki adwentowej i naprawdę czuję, że jeszcze chwila i będzie Wigilia. Nie ma przesadnych mrozów dzięki czemu przyjemnie wyjść na wieczorny spacer. Dzisiaj jednak postanowiliśmy zostać w domu i w spokoju obejrzeć film na DVD, który parę dni temu zakupiłam. Ucieszyłam się jak dziecko, gdyż w Polsce nawet nie zapowiadają, że go wydadzą.
Poniższy zestaw jest z dnia wczorajszego. Udaliśmy się do urzędu żeby się zameldować. Niestety bez powodzenia, musimy wpierw przetłumaczyć na niemiecki nasz akt ślubu. 
Wspomniany zestaw jest bardzo podobny do poprzedniego. Różni się w sumie tylko bluzką, która jest zdecydowanie mniej ciepła od golfu. Myślę, że taki krój jest da mnie o wiele lepszy. Mogłam sobie na nią pozwolić, gdyż jechaliśmy autem. Jednak wczoraj było na tyle ciepło, że mogłam chodzić z odpiętym płaszczem i nie czułam chłodu. Przyjemne są zimy, gdy nie trzeba przemykać skulonym z miejsca w miejsce.
Prócz tego włożyłam szare kozaki, pasujące kolorystycznie do torebki, której tu nie widać.


Parę dni temu przeglądając Glamoura (niemieckiego) natknęłam się na reklamę lakierów do paznokci firmy ArtDeco. Urzekła mnie ich kolorystyka, matowe w odcieniach szarości, brązów i bakłażanu. Niemieckiego Glamour kupowałam w miarę regularnie w Empiku. Zawsze ubolewałam, że nie mogłam dokonać zakupów przez nich reklamowanych towarów. Tym razem było inaczej. Przedstawiam poniżej zdjęcie reklamy, a jeszcze niżej mój pierwszy zakup zainspirowany gazetą. Wybrałam odcień szarości i nie zawiodłam się. Wygląda naprawdę rewelacyjnie. Koszt wynosi 10 euro (ok 40 zł). Jeśli ktoś miałby okazję, to proszę o sprawdzenie, czy można te lakiery również kupić w Polsce (ja kupiłam w Douglas) i w jakiej cenie.




Chciałabym się jeszcze 'pochwalić' moim odkryciem, któremu nie mogłam się oprzeć. Spacerując po osiedlu natknęłam się na małą kwiaciarnię, która w swojej ofercie miała choinki pokryte sztucznym śniegiem. Jak się później okazało choinki są prawdziwe. Pokrycie śniegiem jest tak gęste, że od razu naszły mnie wspomnienia. Obecnie jedna z choinek trafiła do mojego domu. Patrząc na nią widzę przed oczyma moje wyprawy z tatą zimą w góry. Choinki są tam na całej powierzchni pokryte grubą warstwą śniegu, co daje niesamowity, bajkowy klimat. Tak jak moja. Mój tato zawsze kochał tego typu widoki i ta miłość mi się udzieliła. Więc choinka przypomina mi nasze zimowe wędrówki po górach. Zimowy górski krajobraz i mojego tatę.

Cieszę się, że do auta podczas przeprowadzki udało mi się przemycić kilka bożonarodzeniowych akcesoriów. Dzięki temu mieszkanie nabiera o wiele cieplejszego wyrazu.

Mikołaj dla szynszyli :)

W moim poprzednim poście wspomniałam, że podczas przeprowadzki musieliśmy się pozbyć klatki dla szynszyli. Klatka była naprawdę spora i maluchy miały sporo miejsca do zabawy. Niestety z powodu jej gabarytów za nic nie chciała się zmieścić do auta tak by i inne rzeczy mogły w nim pozostać. Duża klatka wylądowała na śmietniku a szynszyle zamieszkały na dwa dni w transporterku. Oczywiście podczas naszego noclegu w Bolesławcu przełożyliśmy szynszyle do innej klatki. Tak się składa, że zostawiliśmy 'na wszelki wypadek' inną, mniejszą klatkę. Niestety zapomnieliśmy, że szynszyle urosły i klatka pozwalała im zaledwie na kilka 'kicnięć'. Do dziś żałuję trochę, że nie mogliśmy znaleźć sposobności by ta klatka przywędrowała z nami. Pamiętam jak na targu przy Wielkim Młynie we Wrocławiu udało nam się wytargować ją za całe 30 zł. Wcześniej mieszkał w niej królik. Była kwadratowa (ok 1mx1m) i również sporo wysoka.
W Niemczech zdziwił mnie brak sklepów zoologicznych w centrach handlowych. Początkowo tam właśnie szukaliśmy tego typu sklepów celem zakupienia ściółki i pokarmu dla naszych małych przyjaciół. Dopiero później dowiedziałam się, że inne kraje patrzą trochę z politowaniem na pomysł Polski, że w centrach handlowych można kupić chomika, kota czy psa. Nie ma nic złego w sprzedawaniu pokarmu natomiast zwierzęta są przesadą. Podobno wiele ludzi nabywa zwierzaka pod wpływem impulsu pomiędzy kupnem nowej pary butów a garsonką. Tutaj sklepy zoologiczne są w osobnych miejscach. Dzięki temu kupno zwierzaka wiąże się ze specjalną przejażdżką do sklepu zoologicznego. Tutaj zakupom nie grozi już impulsywność.
Po dłuższym szperaniu w sieci udało mi się znaleźć całkiem porządną sieć sklepów zoologicznych Fressnapf. Sklep jest naprawdę świetnie zaopatrzony pod kątem każdego typu zwierząt. Dopiero tu w Niemczech miałam spory wybór ściółek, siana, trocin, klatek, domków, środków do czyszczenia klatek(!), piasków i wiele wiele innych. Nieoceniona stała się fachowa pomoc sprzedawców, którzy dawali naprawdę świetne rady odnośnie jakości i przydatności różnych akcesoriów dla zwierząt. Gdy już nabyliśmy wszystko, co nam było potrzebne, niechcący nasz wzrok padł na klatki... I znów wybór był dość spory, a ceny wcale nie najgorsze. Trafiliśmy na promocję i za 35 euro (140 zł) kupiliśmy klatkę o wymiarach 120x59x50.  Dodatkowo dokupiliśmy domek z drzewa z korą, którą szynszyle kochają obgryzać. W efekcie za 65 euro (260 zł) szynszyle otrzymały klatkę, domek, piasek i jedzenie. Nasze zakupy akurat zbiegły się z Mikołajem, więc możemy  to potraktować, że jak wzorowi rodzice kupiliśmy swoim pociechom prezent :) Szynszyle ze stanu "wegetatywnego" w klatce od razu wyraźnie odżyły. Zaczęły skakać, biegać i bawić się. Przyznam, że nieprzyjemnie się patrzyło, gdy przez ten tydzień męczyły się w mikroskopijnej klatce, która dla jednej szynszyli jest zbyt mała. Naszym kolejnym zadaniem jest znalezienie za jakieś 1 - 2 miesiące woliery, dzięki którym maluchy będą mogły się wspinać aż po sam sufit. Oto kilka zdjęć z chwili po przeniesieniu do nowej klatki:






Dzisiaj po rano po całonocnych harcach wyglądały zaspane, a zarazem zaciekawione z domku :)



Nowe mieszkanie jest przynajmniej o 20m2 większe od poprzedniego, co daje mi swobodną możliwość robienia zdjęć.
Poniższy zestaw założyłam na niedzielne wyjście do centrum handlowego. Na razie się uczymy miasta, co i gdzie się znajduje. Z powodu niskich temperatur zaczynamy od obiektów zamkniętych. Ponieważ w centrach handlowych jest ciepło mogłam sobie pozwolić na nieco lżejszy zestaw.Do wełnianej czerwonej sukienki z golfem włożyłam czarne kryjące rajstopy oraz botki. Botki wyjątkowo nie nadają się na zimę co okryłam podczas przejścia z bloku na parking. Mają gładką cienką podeszwę oraz są zamszowe. Nijak nadają się więc na śnieg i lód. Są to buty typowo na okres jesienno-wiosenny.  Do zestawu dodałam chustkę w panterkę oraz jesienny płaszcz. Nie miałam ochoty wkładać zimowego płaszcza, gdyż w sklepie bardzo szybko miałabym ochotę go zdjąć.


Poniższy zestaw miałam na sobie kilka dni temu. Wiem, że golfy są dla mnie kiepskim rozwiązaniem. Jednak przy obecnych temperaturach ciężko mi włożyć coś innego, w czym byłoby mi równie ciepło. Nie miałam możliwości zabrania ze sobą wszystkich ubrań z Polski dlatego zdecydowałam się na te najpraktyczniejsze (czyt najcieplejsze). Staram się na ten moment powstrzymywać z jakimikolwiek odzieżowymi zakupami. Wiedząc, że golf skraca szyję starałam się złagodzić nieco efekt wkładając do niego szary sweter w szpic. Nie mogłam sobie podarować by założyć rajstopy o identycznym kolorze, co golf. Do tego spódnica pod kolor swetra i wysokie kozaki. Tej zimy zdecydowanie lepiej się czuję w spódnicach i grubych rajstopach niż spodniach, które co rusz musiałam podciągać. Moim zdaniem płaszcz, który zakrywa spódnicę (lub równa się jej długości) połączony z kozakami wygląda o wiele bardziej kobieco i ciekawie niż oklepany zestaw kurtka + spodnie. Razi mnie ostatnio połączenie eleganckiego ubioru z kurtkami puchowymi różnej długości. Wydaje mi się, że lepszym rozwiązaniem jest włożenie płaszcza z grubszym swetrem.

Ubolewam trochę nad jakością tego zdjęcia. Wyszło trochę za ciemne. W rzeczywistości kolory szare są tu dużo jaśniejsze, a fiolety bardziej nasycone. Pozostaje mi mieć jedynie nadzieję, że Wasze monitory wyświetlają owe zdjęcie trochę lepiej niż mój.

Pozdrawiam,
Asia

Kolonia

Po długiej przerwie znów się zgłaszam :)  Jak widać po moim opisie w profilu dotarłam już do Niemiec.
Pierwszy dzień naszej podróży był fatalny. Dwa dni przed wyjazdem "pozbyliśmy" się większości rzeczy. Dojadą później. Zostały mniej-więcej te najbardziej ważne. W niedziele wieczorem dokonaliśmy ostatecznego pakowania i nic nie świadomi położyliśmy się spać. W poniedziałek rano doznaliśmy szoku. Wszystko było pokryte kilku centymetrową warstwą śniegu. W tym parking i nasze auto. Zamiast prostego zniesienia wszystkich rzeczy w okolice auta i spróbowanie kilku kombinacji efektywnego włożenia bagaży, mąż mój musiał znosić każdą rzecz z osobna i wkładać do bagażnika. Niestety kładzenie kartonów i innych rzeczy na śnieg nie wchodziło w grę. Efekt był opłakany. Rzeczy zostały włożone w mało przemyślany sposób i straciliśmy wiele godzin. Później doszło końcowe sprzątanie mieszkania i pójście na szybkie jedzenie. W efekcie zamiast w okolicach 12 wyjechaliśmy o 16. W godzinach szczytu. Ci co mieszkają we Wrocławiu, wiedzą co znaczy droga w kierunku autostrady po 15. W całej tej nerwówce zostawiliśmy kilka rzeczy (niezbyt, na szczęście, cennych) oraz z braku miejsca szynszyle straciły fajną klatkę. Na razie są w takiej małej ale intensywnie szukamy większej. Gdy po około dwóch godzinach wyjazdu z miasta trafiliśmy na autostradę zaczęliśmy się cieszyć, że na szczęście to już koniec. Plan był taki. Mniej-więcej w połowie drogi między Wrocławiem a Kolonią jest Jena. Tam zamówiliśmy sobie nocleg. Nie mieliśmy ochoty na wielogodzinną przejażdżkę. Wygodniej to i bezpieczniej. Niestety, 30 km od Wrocławia byliśmy zmuszeni do zatrzymania się wraz z innymi samochodami. Utknęliśmy. Okazało się, że (przepraszam za wyrażenie) debil-kierowca-tira postanowił sobie wyprzedzić innego tira. Efekt był taki, że wszyscy utknęli na ok 2 godziny na autostradzie. My na szczęście mieliśmy laptopa i nagranych kilka odcinków Herosów, dzięki czemu czas minął szybko. Jednak jazda była okropna. Autostrada była pokryta cała śniegiem i lodem. Było ślisko i padał śnieg. Jazda była okropną udręką. Mimo zimowych opon momentami ślizgaliśmy się jak na lodowisko. Gdy o mało nie wpadł na nas ogromny tir stwierdziliśmy, że dość. Jednym z ważniejszych planów tego dnia było dotarcie do niemieckiej części Zgorzelca i wykupienie ubezpieczenia ADAC (świetna sprawa, szkoda, że nie ma czegoś takiego w Polsce). Niestety wiedzieliśmy, że nie ma szans by tam zdążyć już we Wrocławiu. Naszą wycieczkę tego dnia zakończyliśmy w Bolesławcu. Znaleźliśmy przypadkiem świetny pensjonat. Było nam już wszystko jedno gdzie i jak, a tu taka niespodzianka. Skorzystam z okazji i polecę każdemu, kto będzie szukał noclegu w Bolesławcu lub okolicach Czerwony Mak. Pani która go prowadzi jest niesamowicie miła, miejsce przecudownie urządzone, pokoje gustowne. Każdy z łazienką, ogólnie dostępna kuchnia. Naprawdę wywarło to miejsce na mnie duże wrażenie. Gdyby ktoś była zainteresowany, dodaję linka: http://czerwonymak-kruszyn.e-meteor.pl/






Rano wstaliśmy i pojechaliśmy do Zgorzelca kupić ubezpieczenie ADAC. Ubezpieczenie polega na tym, że wykupuje się je na daną osobę. Mój mąż zapłacił 80 euro. Doubezpieczając mnie zapłacił 20 euro więcej. Dzięki temu cokolwiek, w jakimkolwiek aucie by nam się stało zawsze mogliśmy oczekiwać pomocy. Ktoś by przyjechał z lawetą, przywiózł zastępcze auto, ewentualnie zawiózł do szpitala i pokrył koszty leczenia. Każda naprawa w przypadku nieszczęśliwego zdarzenia jest za darmo. Woleliśmy to wykupić szczególnie, że nasze auto jest już dość stare i nieraz potrafiło zaskakiwać :) Wyznaczyliśmy sobie nowy środek trasy: Erfurt. Gdy jednak wjechaliśmy ze ślizgawki A4 w Polsce na A4 w Niemczech oczy zrobiły nam się jak dwa spodki. Niemcy również były całe we śniegu, ale ich część autostrady suchutka.... W efekecie pokonaliśmy całą trasę aż do Kolonii. Jako dowód wklejam poniższe zdjęcia.






Wczoraj pojechaliśmy do centrum. Ucieszył mnie akt, że jest tam kilka głównych ulic, wzdłóż których były chyba wszystkie znane sklepy. Naliczyłam 4 H&M na jednej ulicy, i 3 C&A :) Zawsze mnie denerwowało, że gdy chciałam podejść do 2 - 3 sklepów musiałam jechać do jakiegoś zamkniętego centrum handlowego. Tutaj od wiosny może przejść się na spacer, na świeżym powietrzu i przy okazji wejść do sklepów bądź pooglądać tylko wystawy.
Byłam również na chwilę na Jarmarku Bożonarodzeniowym, a raczej na dwóch. Podobno jest ich w Kolonii aż 6 (lub więcej).

Będąc w centrum niecałe 3 godziny zdążyłam zauważyć parę różnic. W Polsce (a przynajmniej we Wrocławiu) każdy wygląda jak klon drugiego. Ludzie są poubierani tak samo. Ten sam styl jest modny i wszyscy tak wygląają. Tam byłą niesamowita różnorodność. Niemal każdy człowiek ubrany był na swój własny sposób. I wreszcie mogłam pooglądać ciekawie ubranych mężczyzn, którzy nie boją się kombinować z modą :) Fajne wrażenie. Zwróciłam uwagę, że jedna rzecz się pojawiała bardzo często. Bardzo dużo ludzi (żeby nie powiedzieć 'większość') nosi buty w stylu Emu.

Nie znalazam ani jednego śmicia na ulicy :) Wszystko jest czyściutkie. Wszędzie widziałam policję, która jeździła bądź spacerowała po ulicach pilnując porządku.

Mimo, że na trawnikach jest sporo śniegu to chodniki i jezdnie są suchutkie.

Miałam okazję wejść do TK MAxxa. We Wrocławiu miałam spory problem dostać się do wszelkiego towaru. Wszędzie było pełno ludzi niemal wyrywając sobie ubrania z rąk. Obejrzenie kozaków graniczyło z cudem. Wszystko tam przypominało otwarcie saturna w pierwszy dzień przecen. Tu było troszkę inaczej. Przy półkach mało ludzi, można było sobie spokojnie wszystko obejrzeć :)

No i minusem są trochę ceny. Jeśli chodzi o jedzenie to kosztuje podobnie. Ale bilet miesięczny na metro kosztuje 50 euro :(

I na koniec: nigdy nie znosiłam kołaczyków, słodkich bułek, pączków itp. Tutaj przez przypadek spróbowałam ich cukierniczych wyrobów. Teraz nie mogę się powstrzymać się by przynajmniej jeden dziennie kupić :)

Wklejam troszkę zdjęć. Wybaczcie proszę jakość ale robiłam je kompaktem w ruchu. Postaram się wyjść jeszcze z lustrzanką :) Narazie jest strasznie zimno i jakoś nie mogę się zmusić by w ogóle wyjść.













Kocham moją spódnicę!!

Wiem, że zostanę zjechana na czym świat stoi. Ale ja się po prostu zakochałam. Nie mogłam znaleźć motywacji przed końcem pracy i przeglądałam allegro. I ją znalazłam. I nie mogłam. Pani sprzedająca była na tyle sympatyczna, że zakończyła aukcję przed czasem. Uwielbiam ją mimo, że może sprawiać, że mam plus dwadzieścia do wagi :)

A tak w ogóle to ta która nie ma nic, co ją pogrubia w szafie niech pierwsza rzuci kamień :p



Szary z fioletem

Dzisiejsze zdjęcie jest robione przez moją mamę :) Mama odwiedziła mnie przed wyjazdem. Zabrała masę rzeczy żeby wrzucić na strych. Fajnie, bo nie musimy się z tym taszczyć później :) Szkoda, że czas z nią zawsze tak szybko mija. Wciąż, mimo, że już tyle lat z nią nie mieszkam, gdy odjeżdża jest mi strasznie smutno. Teraz też. Mam mieszane uczucia wyjeżdżając tak daleko, będę miała dalej do moich najbliższych. Ale musiałam podjąć taką decyzję. Nie chcę, jak inni, mieć kredytu, który pożera jedną wypłatę, stąd obie osoby muszą koniecznie pracować. O równej 16 puszczać się biegiem do domu, bo niania chce już wyjść. Nie chcę zbierać latami na nowy samochód, ani móc w miesiącu kupić sobie tylko jeden droższy ciuch lub ubierać się z musu w SH. Wielu moich znajomych tak ma i jest mi przykro, bo wiem, że Ci sami ludzie, z tym samym wykształceniem i  tym samym zawodem mają w innych krajach więcej. Dużo więcej.
Kiedyś ktoś się dziwił dlaczego panie w sklepach w PL są takie niemiłe, a w większości w DE miłe i uśmiechnięte. Te u nas zarabiają 1200 zł, a te tam 1200 euro. A ceny mieszkań i żywności - podobna.
Żal mi, że u nas też tak nie może być. Wiem, że wielu ludzi opuszcza Polskę z bólem serca, ale czasami nie da się inaczej.

Ostatni dzień pracy.

Do wczorajszych ubrań się trochę przyczepiliście ale nie narzekam. O to mi właśnie chodziło :) Może racja, że góra zbyt jasna? Tylko miał być ciemniejszy sweter, czy ciemniejsza bluzka?

Dzisiejszy zestaw został skompletowany przed komentarzami stąd dekolt. Wybrał go mąż na moje pytanie, jak się ubrać na ostatni dzień pracy. Do zestawu ubrałam te same rajstopy, co przedwczoraj. No, niedokładnie te same, tylko po prostu mam ich więcej w tym samym kolorze :)

Moje pożegnanie w pracy wyobrażałam sobie trochę inaczej, ale i tak było trochę wzruszająco. Mam nadzieję, że niektórych jeszcze zobaczę.







tarraaa

Nie chcę nikogo martwić, ale sprawdzałam pogodę i temperatura idzie już powoli w kierunku zera. Mnie taka pogoda (nie licząc deszczu) całkiem odpowiadała. Było dość ciepło więc można było założyć płaszcz, niezbyt grube rajstopy i jakieś półbuty. Dzisiaj założyłam kozaki i niestety nie było mi w nich za ciepło, co znaczy, że to już ten czas, gdy wysokie buty zakłada się nie tylko bo super pasują do zestawu. Trudno. Pocieszam się jednak, że każdy kolejny dzień zimnej jesieni, a później zimy zbliża nas coraz bardziej do wiosny :)
Dzisiaj przyodziałam się w takie ot ubranie :)




A teraz z innej beczki trochę :) Ci, którzy odwiedzają mojego bloga od jakiegoś czasu pamiętają, że miałam jasne włosy. Teraz są ciemne ale strasznie zniszczone po tylu rozjaśnianiach, pasemkach itp. Dzisiaj nie wiem po co mi to było skoro wróciłam do ciemnych kolorów. Myślę, że każdy czasem musi czegoś spróbować by się sam na własnej skórze dowiedział, że to nie dla niego. 
W każdym razie, jak już wspomniałam, miałam zniszczone włosy i za nic nie mogłam sobie z nimi poradzić. Parę dni natknęłam się na sklep fryzjerski we Wrocławiu i moją uwagę przykuła seria L'oreal professionnel, a konkretnie seria "absolut repair". Już od jakiegoś czasu używam tych kosmetyków (są sto razy lepsze od tych ze zwykłych sklepów), ale linię do farbowanych włosów. Zdesperowana ich wyglądem sięgnęłam po te oto dwa produkty:

U fryzjerów są dość drogie, natomiast na allegro można je dostać taniej :) Maskę dałam na umyte włosy, potrzymałam z 30 minut. Po spłukaniu i osuszeniu włosów nałożyłam thermo repair i podsuszyłam suszarką. Ponoć suszarka szkodzi włosom, ale ten specyfik działa właśnie podczas suszenia. Podgrzewany 'wpuszcza' do włosa jakieś cudowne cząstki i w ten sposób go odbudowuje i uzupełnia jego zniszczoną strukturę. Najbardziej zdziwiło mnie to, że o ile rano budzę się z 'szopą' na głowie to po tym obudziłam się z cudnymi lokami, jakie mam... (Wiem, wiem, na zdjęciach nie widać :p).
Uczciwie, zazwyczaj nie piszę o kosmetykach na blogu (może raz), ale to mnie tak zachwyciło działaniem, że chciałam się podzielić. Być może czyta to ktoś kto nie radzi sobie ze swoimi włosami. Naprawdę warto spróbować. Są jeszcze inne kosmetyki z tej linii jak olejki, szampony itp.  Ja wyszłam z założenia, że skoro mam farbowane włosy to zostanę przy szamponie do farbowanych, natomiast ponoć więcej niż jednego specyfiku, które się nie spłukuje włosy nie zniosą :)

Jest spódnica.

Tak jak obiecałam :) Wklejam dzisiejsze zdjęcie w mojej mniej-więcej do kolan spódnicy :) I jak? ;)

Dzisiaj byłam w sklepie w celu zakupienia większej ilości słodyczy. Nie, nie dlatego, że kupiłam z dużą spódnicę i trzeba się dopasować :) Pojutrze jest mój ostatni dzień pracy. Zawsze marzyłam o tym dniu, a teraz mam mieszane uczucia. Nie żałuję swojej decyzji, ponieważ  na myśl o przepracowaniu tam jeszcze dłuższego okresu czasu robi mi się nie najlepiej. Przepracowałam tam niemal równe 4 lata ( + parę dni). Do obecności wielu osób przywykłam, do niektórych nawet bardziej przywiązałam. Smutno trochę wiedzieć, że może się ich już nigdy nie zobaczyć. Ale, nie ma niczego złego, co by na dobre nie wyszło. Każde życie składa się z rozdziałów. Właściwością każdego rozdziału jest zarówno jego początek jak i koniec. Ten, oceniając z perspektywy czasu, był nie najgorszy. Wyrwałam się z małego miasta, znalazłam pracę w trochę większym, poznałam ciekawych ludzi, znalazłam męża :) Zobaczymy, co będzie dalej :)


Nuda, nuda, nuda... na blogach

Czasami próbuję przeglądać te 'popularniejsze' blogi, te o których piszą w czasopismach, zapraszając do swych "szołrumów", na których post "jestem chora, na razie nic nie piszę" ma po 100 komentarzy. Przeglądam i nic. Czytam komentarze "ach jesteś cudowna", "boskie buty", "cudowny kapelusik". I nic. Wieje nudą. Wchodzę na te "mniejsze" i mi się podoba. Jest własna wizja. Chcę spaść z krzesła raz z zachwytu, raz z przerażenia. Czytam komentarze, a tam burza mózgów. To co, że na temat ciuchów. Ale zawsze. Wypowiedź tą zainspirowały mnie wypowiedzi, a szczególnie jedna konkretna z bloga http://asmallworldoffashion.blogspot.com/ (mam nadzieję, że nie dostanie mi się po uszach za nielegalne rozsławianie bloga - krypciocha nie była wzięta pod uwagę :) ) Ja przynajmniej, dzięki zwykłym blogom czerpię pomysły, jak mogę coś zestawić, a co już na innych wygląda źle (więc tym bardziej na mnie :) ). I lubię coś jeszcze. Lubię,  gdy zdjęcia,  są nie tylko z opisem "dzisiaj padał deszcz więc założyłam to i to". Lubię poczytać coś więcej na tych blogach, fajnie poznać choć część osoby, którą się od miesięcy "obserwuje". Kiedyś mój blog został wyrzucony z Polskich Szaf (czy jest? nie wiem, nie interesuje mnie to już) za to, że "nie był to typowo szafiarski blog". W każdym poście były ubrania, ale dodawałam coś od siebie. I to było złe. Bez sensu. Dzięki tym głupotom, które tu wypisuję będę za 10 lat mogła powiedzieć o czym myślałam, co lubiłam, jakie miałam zdanie. Ba! Mój mąż coraz częściej mówi  "teraz jest taka pogoda, a rok temu to już śnieg był"! A ja mówię "nie kochany, bo o tej porze rok temu miałam balerinki i cienką kurtkę na sobie, więc jak mógł śnieg padać?" :) Myślę, że warto w każdym poście dodać coś od siebie, dzięki temu nasze blogi zyskują swój indywidualny charakter a nie dają odczucia "rzucam wam zdjęcie, macie i radujcie się".
Te "zwykłe" blogi lubię za tą zwyczajność, bo jak będę chciała pooglądać artystycznie pokazane drogie stylizacje złożone z samych najmodniejszych i idealnie dobranych ubrań kupię sobie kolorowe czasopismo. Poza tym wystarczy, że na ulicach widzę "atak klonów" w sukienkach w kwiatki, brązowe skórzane kurtki, dziwne spodnie i swetry w wielkie kółka :)

A teraz wracając do rzeczywistości:

Lepiej niż w legginsach? :)






Wałbrzych, palmiarnia i Święta :)

Chcieliśmy się wyrwać z Wrocławia, a że pogoda dopisywała, wybraliśmy się do Wałbrzycha. Najpierw zwiedziliśmy palmiarnie (fajna, aczkolwiek szkoda, że nie ma szynszyli, tak jak są w palmiarni w Gliwicach). Później pojechaliśmy pochodzić po mieście, a na koniec obejrzeć nową galerię Viktoria. Dziwne miasto, byłam tam parę lat temu i wrażenie mam nadal tam samo. Ciężko określić, ale zawsze mi się wydaje, że to miasto jest w jakiś sposób wymarłe. Jest strasznie mało ludzi na ulicach. Stare, zniszczone, klimatyczne. Podoba mi się, jest inne niż Wrocław. Tu ma się wrażenie, że z każdego podwórka, drzwi, okna, kanalizacji wyjdzie jakiś człowiek. Tam znowu można trochę odpocząć od cywilizacji. Jest cicho spokojnie. Tak inaczej. Na Placu Magistrackim, gdzie zaparkowaliśmy odkryliśmy klimatyczną restaurację (przy wejściu do banku ING). Polecam :)
A gdyby ktoś się zastanawiał, gdzie są wszyscy ludzie z Wałbrzycha, niech zajrzy do galerii Victorii :)
Zapowiada się fajnie, ale większość sklepów jeszcze nie pootwierana.

Przez to, że część dzieciństwa spędziłam w Niemczech, nauczyłam się "przeżywać" święta w ich sposób. Dla mnie same święta nie są tak ekscytujące jak Adwent, czekanie na nie. Słuchanie piosenek adwentowych (nie kolęd!), podziwianie sklepów i ulic wystrojonych z dnia na dzień coraz bardziej świątecznie. Nic tak nie wprowadza w nastrój jak jarmaki bożonarodzeniowe, na których pachnie cynamonem, choinkami, gorącą czekoladą... Zawsze w połowie listopada chwyta mnie ten świąteczny nastrój i daje spokój dopiero po świętach. Szkoda, że u nas wszystko jest tak ściśle związane z religią. Głównie kolędy o Jezusie, wszędzie tylko szopki itp. Szkoda, że nie mamy jak Niemczy czy Amerykanie piosenek związanych z zimą i świętami (jak choćby "Jingle bells" czy "Walking through the winter wonderland". Mój tato cały adwent w domu i w aucie puszczał takie piosenki, dzięki temu od paru tygodni można było cieszyć się na nadchodzące święta. Dzięki temu radość nie trwała jeden wieczór a cały miesiąc :)









Related posts

 
MOBILE