Zakupy z Paryża / Einkäufe aus Paris

Jak już wcześniej wspominałam, nie miałam w Paryżu zbyt dużo okazji na fajne zakupy. Abscysynka zadała mi pytanie, czy kupiłam coś w Sephorze. Nie nie kupiłam, tak samo jak w wielu innych sklepach - powód jest prosty - większość rzeczy jest do kupienia w Polsce, czy w Niemczech. I to w dużo niższych cenach. Przypomniał mi się mały przykład. Bardzo lubię w McDonald's taki deser zwany Mc Sundae. To zwykły lód z polewą czekoladową. W sumie dawno go nie jadłam i w Paryżu wzięłam sobie do kawy. Zapłaciłam za niego 2,50€. Trochę się zdziwiłam - ale ok. Przedwczoraj wracając z zakupów postanowiliśmy skoczyć na takiego loda do naszego McDonald'sa. Za dwa zapłaciliśmy 2€. Nieźle, nie? 

Ale jednak udało mi się coś tam kupić w centrum handlowym La Defense. Wszystko pokazałam poniżej. Oprócz jednego kremu - Triacneal z firmy Avene. Kupiłam go za 10€ i w sumie nie wiem, czy kupiłam taniej (ze względu, że "od krowy"), czy wręcz przeciwnie. Jeśli ktoś się orientuje ile ten krem (nie na allegro) kosztuje w Polsce to niech się proszę wypowie :)

Entschuldigt bitte, dass ich meinen letzten Bericht über Paris nicht auf Deutsch übersetzt habe. Ich war damals sehr müde und habe es kaum geschafft auf Polnisch zu schreiben. Ich versuche es jedoch in den nächsten Tagen auf zu holen.
Heute wollte ich etwas über meine Einkäufe in Paris zu schreiben.
Viel habe ich nicht mitgebracht. Entweder war alles das gleiche wie in Deutschland oder Polen oder total auf Französisch und ich wusste nicht genau was das ist :) Ich muss zugeben, dass es dort teuerer ist als hier in Deutschland. Z.B. mein lieblings Eis bei McDonald's kostet in Frankreich 2,50€, dabei bezahle ich hier dafür nur 1€. Trotzdem habe ich mir was gekauft. Was es ist - seht ihr auf den folgenden Fotos.

1. Peeling do ciała i balsam do ust z firmy Monoprix. Peeling jest z pestek z czarnej porzeczki i grejfruta. Balsam natomiast z mango i marakui. Ten pierwszy taki sobie, natomiast balsam całkiem fajny :)

Ein Körperpeeling und ein Lippenbalsam von Monoprix. Das Peeling ist nicht so gut, aber das Lippenbalsam ist schon ganz gut.


2. Coś, na co miałam największą nadzieję. Demakijaż z Bourjois. Wydaje mi się, że kupiłam trochę więcej kosmetyków tej firmy ale na obecną chwilę nie mogę ich znaleźć w domu :) Bardzo lubię ich kosmetyki, jak na razie nie znalazłam nic co lepiej zmywa mój makijaż. Druga rzecz to balsam brązujący z L'Oreala. W Polsce i w Niemczech zniknęły ze sklepowych półek balsamy brązujące (samoopalacze jak były tak są). Tam na szczęście znalazłam balsamy brązujące zarówno L'Oreala jak i Garniera. Czy ktoś z Was może ma pojęcie dlaczego od jakiegoś czasu nie są już u nas do kupienia?

Das, auf was ich die grösste Hoffnung hatte zu kaufen -  Kosmetik zum Make-Up Entfernen von Bourjois. In Deutschland sind sie leider nicht zu bekommen. Aber die sind richtig gut. Ich habe schon viele andere ausprobiert aber die sind nicht so gut wie die von Bourjois.Ich habe mir auch ein Bräunungs Balsam von LOreal zugelegt. Ich weiss nicht warum aber solche sind von den Läden in Polen und Deutschland einfach verschwunden! Und dabei sind sie echt toll.


3. Najpierw ją ujrzałam, spodobała mi się ale pomyślałam "Nieeeee... mam już dwie torebki w tym kolorze". Mój mąż jednak dostrzegł moje zakochanie w tej torebce i ją kupił ze słowami "Musisz mieć coś w końcu z Paryża". Echhh :)

Als ich diese Tasche sah, hab ich mich sofort verliebt. Aber mein Verstand hat mich daran erinnert, dass ich schon zwei Taschen in dieser Farbe bereits schon besitze. Aber mein lieber Mann hat die Tasche in die Kasse genomment und gesagt "Etwas musst du schließlich aus Paris mitbringen". *seufz*


4. Jak tu nie przywieźć takich kolczyków? No jak? :)

Wie konnte ich solche Ohrringe aus Paris nicht mitbringen. Na wie?


5. Zwykłej, szarej bym nie kupiła. Ale ta.. wygląda dużo bardziej nowocześnie i odjechanie :) Różowej Wieży Eiffla jeszcze nigdzie nie widziałam :)

Einen normalen, grauen Eiffelturm würde ich nicht mitbringen. Aber diesen rosanen konnte ich einfach nicht kaufen. Er ist total krass!


6. Nie pytajcie mi po co mi tyle tego. Żal mi się zrobiło tych panów, którzy próbowali je za wszelką cenę sprzedać :) Pomyślałam, że te kolorowe będą się świetnie prezentować na zamkach torebek :)


Fragt mich bitte nicht warum ich so viel davon gekauft habe. Ich glaube das die bunten einfach toll bei den Reisverschlussen bei meinen Taschen toll aussehen werden.


7. Staram się przywozić sobie z każdego dalszego miejsca, w którym jestem magnesy na lodówkę. Tym razem nie mogłam o tym zapomnieć. Kupiłam też dwa w Disney Shopie. Tym razem nie byłam w Disney Landzie. Choć dawno, dawno temu byłam :)

Jedes mal wenn ich irgendwo weit bin, kaufe ich mir Magnete auf meinen Kühlschrank. Ich habe auch zwei beim Disney Shop gekauft. Leider war ich dieses Mal nicht in Disney Land. Aber ein Paar Jahre her war ich da schon :)

PARIS

Jak obiecałam - tak wklejam - zdjęcia  z mojej podróży do Paryża sprzed tygodnia.

Powiem Wam, że Paryż wzbudził we mnie sprzeczne uczucia. To, co jest znane, pokazywane na zdjęciach w albumach jest rzeczywiście pięknie. Reszta - nie. Gdy przyjechaliśmy autem do tegoż miasta początkowo myśleliśmy, że w życiu nie dojedziemy do hotelu. Nie mam słów by opisać styl jazdy Francuzów. Zero grzeczności, wpychają się gdzie się da, nawet za cenę wgniecenia sobie i innym jakiejś części auta. To był istny koszmar. Na szczęście wyjeżdżaliśmy w nocy więc nie musieliśmy przeżywać tego drugi raz. Szczególnie, że jechaliśmy nowym autem - wtedy strach jest o wiele większy o auto.


Mieszkaliśmy w niewielkim hotelu na Montmartre. Gdy przychodził wieczór w każdej uliczce, przy wejściach do parkingu, ba! nawet przy krawężnikach swoje kartony i śpiwory rozkładali bezdomni. Paryż jest strasznie brudnym i śmierdzącym miastem. Wszędzie są śmieci, nikt tego nie sprząta. Zaobserwowałam tam niesamowitą odwrotność do Dublina. Ludzie nie są już tak przyjemni. Po za tym jest ich masa. Można zostać popchanym, uderzonym, podrapanym i nikt w życiu za nic nie przeprosi. Pamiętam sytuację, gdy lekko napity chłopak wpadł na mnie w Dublinie. Przez kilka minut nie mogłam się go pozbyć, ponieważ wciąż uważał, że byt mało razy mnie przeprosił. Tutaj każdy się rozpycha jak tylko może, bez "pardonu". Do tej pory Francja kojarzyła mi się z czystością, estetyką i elegancją. Po mojej podróży patrzę na nią zupełnie inaczej. Ale jedno muszę przyznać - Francuzi są zabójczo ubrani. O kobietach nie będę się rozpisywać, bo na całym świecie próbują wyglądać pięknie (prócz Niemiec :p). Natomiast mężczyźni: marzenie :) Mogłabym patrzeć i patrzeć na ich kreacje. Wspólnym mianownikiem były chusty. Czy garnitur, kurtka, zwykły t-shirt, czy nawet dres (!) panowie bardzo chętnie wkładali szale, czy chusty. Ale oprócz tego Francuzi mnie naprawdę zadziwiają. Będąc w jednej z restauracji, kobieta za mną na krześle postawiła swoje dziecko, po czym na oczach wszystkich je przewinęła! Nie muszę wspominać, że oprócz widoku zapach również był powalający :) Parę metrów dalej oczywiście była toaleta z miejscem do przewijania, ale to przecież za daleko :) 
Jednego wieczoru postanowiliśmy obejrzeć Wieżę Eiffla nocą. Od razu na nią wjechaliśmy i trochę się po niej, a później pod nią pokręciliśmy. Gdy poszliśmy na metro okazało się, że przestało jeździć! Mimo, że na rozkładzie było napisane, że jeszcze jeździ. Tu kolejna rzecz, która uderzyła mnie we Francji. Wszystkie komunikaty nadawane w komunikacji miejskiej są tylko po francusku. Francuzi mają turystów bardzo głęboko gdzieś :) Muszę dodać, że metro w Paryżu posiada wiele poziomów. W Kolonii jest jeden poziom i na jednych szynach jeździ wiele linii. Natomiast w Paryżu każda linia ma swoje tory. Zatem tunele są np. nad sobą. Tworzy to sieć korytarzy, korytarzyków, różnych przejść. Dla mnie to było trochę przerażające. Tego dnia, w którym metro przestało jeździć, gdy byliśmy na jego stacji pozamykano większość wejść/wyjść. Musieliśmy się naprawdę nabłądzić tymi korytarzykami by znaleźć wyjście na ziemię! Na szczęście kilkoma nocnymi autobusami i pieszą wycieczką udało nam się na 2 w nocy dotrzeć do hotelu. To była długa noc :)
Z ciekawych rzeczy, udało nam się obejrzeć końcówkę Tour de France przy Polach Elizejskich. I tu też miałam okazję obejrzeć francuskie sklepy znane też u nas. Gdy weszłam do Sephory na moment mnie zamurowało. U nas jest to niewielka perfumeria, w której nie jest zbyt tłoczno. Tam jest to po prostu ogroooomne! Długie, pełne stoisk z kosmetykami, perfumami, masę "standów" do wykonania makijażu. Po prostu szok. I wielkie tłumy!. Pod koniec naszych dni w Paryżu poszliśmy do centrum handlowego, w którym był m.in. Auchan. Po raz pierwszy widziałam Auchana na 3 piętrach. Niesamowite :) Chciałam kupić trochę serów, sosów, makaronów itp. Coś z czego mogę później w domu upichcić jakiś trochę inny obiad. Niestety albo wszystko było to samo, co u nas (ach ta globalizacja) lub było napisane tylko po francusku, więc za cholerę nie mogłam się dowiedzieć, co było czym :) Przypomniała mi się jeszcze jedna rzecz! Nigdzie w Paryżu nie mogłam znaleźć czegoś takiego jak Rossmann, Dm, Natura, czy Schlecker. Zazwyczaj, gdy jeżdże do innych krajów takie rzeczy kupuję na miejscu (po pierwsze dla lżejszej walizki, a po drugie lubię próbować nowe rzeczy). Zeszłam półm Montmartre, całe Pola Elizejskie i pewnie jeszcze jakąś część Paryża i nie było. W tym olbrzymim centrum handlowym też czegoś takiego nie było. Dopiero kupiłam upragnione kosmetyki w... Auchan, który miał naprawdę imponującą część drogeryjną :)


Na poniższym zdjęciu można zobaczyć po części moją granatową sukienkę, którą prezentowałam w poprzednim poście. Oczywiście nie muszę tłumaczyć przed czym stoję :)




Takie miniaturki Wieży Eiffla można było kupić za każdym rogiem! I to za śmieszne pieniądze. Za 6 takich wież (jako breloczek) płaciło się 1 euro.


Przepłynęliśmy się statkiem po Sekwanie. Kilka następnych zdjęć jest zrobionych właśnie z niego.


Katedra Notre Dame.




Tam jest z milion mostów! :) Od razu przypomniał mi się Wrocław ;)


Widziałam sesję zdjęciową :)










Nocą wszystko było pięknie oświetlone. Żałowałam, że nie miałam statywu.


Paryż ma swoje plaże. Kilometrami ciągną się nad Sekwaną, gdzie można się powylegiwać na leżaczku.




Tour de France.


Paryż nocą na Wieży Eiffla.




Luwr.










La Defense. Niesamowita dzielnica drapaczy chmur i nowoczesnych budynków.










One Lovely Blog Award




Cztery wspaniałe kobiety nominowały mnie do nagrody One Lovely Blog Award.
A są to:
- Monika Inga z http://ujeja.blogspot.com/
- Keisi z http://centurychild-keisi.blogspot.com/
- Abscysynka z http://mazidla-abscysynki.blogspot.com
- Nasze wycieczki z http://bliskiepodroze.blogspot.com/

Kochane, bardzo Wam dziękuję.

Z "zabawy" wynika, że powinnam podać 7 faktów o mnie. No to spróbujmy :)

1. Zawsze lepiej dogadywałam się z mężczyznami niż z kobietami. Zawsze miałam pełno kolegów, a koleżanek jak na lekarstwo. Nie wiem skąd to wynika.

2. Wciąż nie mogę się zdecydować, gdzie chcę "osiąść" na stałe. Jedna moja część chce zostać już tu gdzie jestem, wynająć wielkie mieszkanie, wyremontować je i zostać w nim na lata, natomiast druga chce podróżować po świecie i co jakiś czas mieszkać gdzieś indziej.

3. Słabo przywiązuję się do przedmiotów. Gdy coś zniszczę to prawie wcale nie jest mi żal. Nawet, gdy jest to kosztowne (ku utrapieniu mojego męża). Za to odwrotnie mam z ludźmi.

4.Kocham zwierzęta, gdybym mogła miałabym w domu cały zwierzyniec. Rozczulam się nad każdym zwierzakiem, wychodzi na to, że o ile większość kobiet z czułością patrzy na każde dziecko, to te mnie są zupełnie obojętne. Ze zwierzętami jest dokładnie odwrotnie :)

5. Uwielbiam kawę. Kocham ją! Żałuję, że rano po przebudzeniu nie może czekać na mnie kubek cudownie, świeżo zaparzonej kawy przed łóżkiem. Popołudniami kocham kawę mrożoną. Kawa w każdej postaci!!!! :)

6. Mam pecha, co do ludzi. Najwspanialsze osoby, które poznaję okazują się mieszkać bardzo daleko ode mnie (choćby te wszystkie cudowne bloggerki, z którymi piszemy poprzez komentarze lub maile). 

7. Nie znoszę telewizji. Nie oglądam jej w ogóle. Mam w domu telewizor ale służy jako stojak na różne pierdółki :) Używam telewizor, gdy chcę obejrzeć film na DVD.

Kochane, wybaczcie, że nie podam dalej, ale po prostu z tego, co oglądałam to wszystkie wartościowe dla mnie osoby zostały już tym obdarowane!


Hello :)

Jessssssssssssteeeeeeeeeem :)

Przepraszam, że musieliście czekać tyle czasu. Dziękuję, za wszystkie komentarze i maile, w których pisaliście bym szybko wróciła, napisała coś etc. To naprawdę miłe i sprawia, że po najbardziej zwariowanym okresie człowiek chce wstać z łóżka i poczłapać do komputera by napisać kilka słów. Zobaczyłam również ile osób zaczęło mnie obserwować, dziękuję :*. Bez Was by mi się tak często nie chciało blogować :)

Już spieszę z tłumaczeniem, dlaczego mnie tyle nie było. Otóż, jak już wcześniej uprzedzałam, lipiec był dla mnie totalnym miesiącem podróżowania! Zaczęło się od Irlandii, co już wiecie. Po Irlandii wpadłam na chwilę do domu (zdążyłam dodać kilka zdjęć) i leciałam do Polski. Posiedziałam trochę u moich rodziców, uprawiałam shopping ekstremalny (tak działa na mnie moja mama :)). Gdy już wróciłam do Niemiec, nie miałam nawet pełnej doby na ogarnięcie się  i jechaliśmy do Paryża. 23 lipca wypadała nasza rocznica ślubu i chcieliśmy ją spędzić inaczej. O Paryżu chcę Wam opowiedzieć w następnych postach. Dzień, w którym wracałam z Polski do Niemiec był pełen sprzecznych emocji. Tamtego dnia lot był niezbyt przyjemny. Nie dość, że chmury były nisko i być może przez to silniki w samolocie wyły wyjątkowo nieprzyjemnie. Co chwila były turbulencje i zmiany wysokości samolotu. Dodatkowo na koniec stewardessa się pomyliła i w komunikacie powiedziała, że za moment będziemy lądować w Katowicach Pyrzowicach! O matko! To było okropne kilka sekund! Oczywiście nie sprostowała swojej pomyłki, musiałam zapytać o lądowanie inną stewardessę. Widziałam, że masę ludzi było w szoku. Przez moment miałam perspektywę powrotu do mojego miejsca startu i ponowną podróż. Ale na szczęście wszystko dobiegło pomyślnie do końca. Miłą niespodziankę zrobił mi mój mąż, który pod moją nieobecność na naszą rocznicę kupił nam nowe auto :) Dodatkowo rejestracja jest miksem naszych inicjałów i daty ślubu :) Nie pomyślcie proszę, że to taki kaprys, po prostu nasze poprzednie auto się już rozpadało i trzeba było jakieś kupić. A ponieważ nie mieliśmy pomysłu czym pojechać do Paryża (pociąg zbyt drogi, samolot - nie dziękuję na razie, auto - ryzykowne) kupno auta okazało się świetnym rozwiązaniem. Tyle na razie o tym.


Chciałam umieścić jeszcze kilka zdjęć z Dublina, ale dałam sobie spokój. Tym, którzy będą zaciekawieni mogę podesłać linka do osobnej galerii (proszę o kontakt mailowy).

Za to dodaję to, o co zostałam już kilkakrotnie poproszona. Mianowicie moje zakupy z Dublina :D


Juli war für mich ein verrückter Monat. Am Anfang war ich in Irland, dannach bin ich nach Polen geflogen. Als ich wieder da war hatte ich ein Paar Stunden um mich zu Packen und bin nach Paris gefahren. Ich und mein Mann haben in Paris unseren ersten Hochzeitstag gefeiert. Der Tag an dem ich von Polen nach Deutschland ankam war voller Emotionen. Der Flug war nicht sehr angenehm,  der Himmel war total bewölkt. Das Flugzeug traf ein Paar Turbulenzen an. Am Ende hatte die Stewardesse aus Versehen gesagt, dass wir bald in Polen landen werden. Das war schrecklich, ich dachte, dass etwas passiert sei und wir umkehren müssten. Aber am Flughafen hatte ich ein super Überraschung. Mein Mann hat heimlich ein neues Auto gekauft, damit wir sicher in Paris ankommen :)
Ich wollte noch mehr Fotos von Dublin hinzufügen aber letztlich habe ich darauf verzichtet. Das könnte für manche schon langeweilig werden. Wenn jemand Lust hat, kann ich ihm einen Link zu einer Galerie schicken wo alle Fotos sind (schreibt mir bitte per E-mail).
Dafür zeige ich Euch das, worum ich schon mehrmals gebeten wurde... meine Einkaufe :)

Pierwsze to, co tygryski lubią najbardziej, czyli... buty!!!!! Oczywiście z Primarka. Wszystko miało tam tak śmieszną cenę, że grzechem było by ich nie wziąć. Najlepsze jest to, że tam dwa Primarki są niemal tuż obok siebie. Więc jak w jednym nie było mojego rozmiaru mogłam iść do drugiego i zazwyczaj był :)

Als erstes.. das, was ich am meisten mag. SCHUHE! In Primark sind sie zum Lachen billig. Deshalb habe ich so viele gekauft :D




W życiu nie widziałam tyle biżuterii na raz, co właśnie w Primarku. Postarałam jednak zachować zimną krew i kupić tylko to, co naprawdę pasowałoby do wielu rzeczy. Początkowo miałam wypełniony koszyk do połowy. Następnie zrobiłam ostrą selekcję (pamiętałam o ograniczonym ciężarze mojej walizki). Zostało to, co podobało mi się najbardziej: portfel, dwie zawieszki (cudownie ożywią każdą torebkę) i dwa naszyjniki.

Später war die Abteilung mit Schmuck dran :) Zuerst habe ich mir den halben Einkaufskorb damit gefüllt. Dann bin ich mit mir ganz streng gewesen und habe nur die Sachen gelassen, die mir zu vielen Sachen passen.  Es blieben zwei Halsketten, ein Portemonnaie, und zwei Schlüsselanhänger (für meine Taschen).



Uwielbiam duuże chusty, dlatego obok tych nie mogłam przejść obojętnie:

Ich liebe die ganz grossen Tücher, darum musste ich die zwei hier unbedingt mitnehmen.




To, na co miałam największą nadzieję. Tangle Teezer. Magiczna szczotka, która ponoć nie ciągnie włosów w ogóle. Kupiłam i zakochałam się. Faktycznie prawie nie ciągnie. Dotychczas traciłam olbrzymie ilości włosów podczas czesania. Teraz jest ich zaledwie kilka. Prawdą jest to, że gdy się jej raz użyje nie chce się spojrzeć na żadną inną szczotkę. Mam jednak małe zastrzeżenie, co do braku "rękojeści". Ale nie można mieć przecież wszystkiego :)

Das, auf was ich die grösste Hoffnung hatte zu finden: Tangle Teezer! Jetzt kann ich es bestätigen: die beste Bürste die man je haben konnte.



Trochę kosmetyków. Miałam nadzieję, że uda mi się dopaść cienie Sleek'a. Niestety nie udało się. Dowiedziałam się, że te są tylko dostępne w UK. Nic nie pomogło pojechanie na drugi koniec miasta do Drug Store. Mogłam podjechać do Belfastu, ale szkoda mi było czasu. Dla niewtajemniczonych - Irlandia Północna należy do UK dlatego tam można kupić cienie ze Sleek'a. Pocieszyłam się natomiast kilkoma innymi kosmetykami - szamponami i odżywkami firmy Aussie, które są istnym balsamem na moje włosy, cieniami MUA, benetintem Benefit'u i ulubionym podkładem Max Factor. Nie myślcie proszę, że u mnie tych podkładów nie ma. Po prostu w Niemczech i w Polsce zaczynają się od koloru z numerem 50. Dla mnie, gdy jestem nieopalona jest to zbyt ciemne. W Irlandii był jeszcze 40 i 45. Zakupiłam 40, która była i będzie idealna. Obecnie się opaliłam, więc moja 50 jest idealna :)

Ein bisschen Kosmetik. Shampoos und Spülungen von Aussie (ich liebe sie), Liedschatten von Mua, Benetint von Benefit (nicht so gut) und Max Factor Xperience Foundation (in Irland gibt es hellere Farbtöne als hier).



Przed moją podróżą do Irlandii poszukiwałam białej torebki na lato. Ta, którą posiadałam ulegała coraz większemu zniszczeniu. W pewnym momencie wstrzymałam się z poszukiwaniami, gdyż postanowiłam sobie taką torebkę jako pamiątkę przywieźć z Irlandii. Na szczęście z pomocą przyszedł znów Primark :)

Ich hab mir vorgenommen eine weisse Tasche zu finden. Dank Primark habe ich es geschafft :)



I na koniec dwie cudowne sukienki. Niestety na wieszaku wyglądają mizernie. Mam nadzieję, że pogoda dopisze i będę mogła je jeszcze Wam zaprezentować. Czarna maxi jest z Evans (kosztowała po przecenie tylko 30 euro), natomiast granatowa jest z New Looka (też z przeceny za 12 euro).

Und ich habe zwei wundervolle Kleider gefunden. Leider sehen sie auf den Bügeln nicht zu schön aus. Hoffentlich erlaubt mir das Wetter sie auf mir zu zeigen. Das schwarze Maxikleid ist von Evans (war auf 30 Euro reduziert), das blaue is von New Look und war auf 12 Euro reduziert.




Reasumując: Dublin mnie zachwycił z tysiąca różnych powodów! Miałam okazję być w życiu w kilku krajach, ale w żadnym ludzie nie byli tak mili. Przychodzi mi na myśl kilka sytuacji, gdy obcy ludzie na ulicy, czy w sklepie zaczepiali mnie by powiedzieć kilka miłych słów: na temat pogody, tego co akurat wybrałam itp. Niezwykłe było to, że gdy robiłam zdjęcie połowa ulicy się zatrzymywała i cierpliwie czekała aż skończę. Gdy ktoś wszedł mi w kadr to przepraszał! Normą było, gdy kogoś niechcący w tłumie mnie szturnchnął -  zostałam przeproszona! Zupełna odwrotność do Francji! :)

Początkowo byłam zaskoczona tym, że co trzecia kobieta szła z torebką LV, Chloe, Chanel itp. Później spostrzegłam pod centrami handlowymi, na mostach i innych miejscach stoiska z podróbkami najbardziej znanych torebek za 30 euro! Nie sądziłam, że w Irlandii takie coś może być legalne. Ciekawe, czy w UK jest podobnie. Uprzedzę pytania: nie kupiłam sobie podróbki :)

To by było na tyle :)

Fazit: Dublin ist wundervoll. Die Leute sind echt super, super nett. Ich hatte die Möglichkeit ein Paar Länder zu besuchen und nirgendwo waren die Leute so nett wie in Dublin.

Das, was mich noch Überaschte: jede dritte Frau hatte eine Designertasche. Später habe ich herausgefunden wie es dazu komme :) Überall konnte man Faketaschen für nur 30 Euro kaufen :) Naturlich habe ich diese Möglichkeit NICHT ausgenutzt :)

Przerwa / Pause

Bitte denkt Euch nicht dass ich beschlossen habe das bloggen aufzugeben. Ich bin bis ende Juli fast die ganze Zeit unterwegs und daher kann ich nicht immer neue Posts schreiben. Jedoch versuche ich in nächster Zeit den Rest der Fotos von Irland zu zeigen.

Jeśli choć przez chwilę pomyśleliście, że postanowiłam rzucić pisanie bloga - to nic bardziej mylnego. Najprawdopodobniej do końca miesiąca (a być może nawet krócej) będę w rozjadach. Ciężko mi pisać, robić i wklejać zdjęcia. Bardzo proszę o cierpliwość. Choć postaram się niebawem poumieszczac resztę zdjęć z Irlandii.

Dublin vol. 3 GLEE CONCERT!

Jak już wcześniej pisałam głównym powodem naszej wyprawy do Irlandii był koncert Glee. Tym, którzy nie obejrzeli ani jednego odcinka serialu - mogę go tylko polecić. Ale ostrzegam! Strasznie wciąga. Koncert był niesamowity. Rozpoczął się ich najsłynniejszą piosenką "Don't stop believing". Uczucie w momencie, gdy oni wyszli na scenę było niesamowite. Widziałam ich tak strasznie dużo razy w TV a teraz byli na wyciągnięcie ręki. Byliśmy w 11 rzędzie więc byli naprawdę bardzo blisko. Obiektyw ma tendencje do oddalania, więc dlatego na zdjęcia mogą wydawać się dalej. Zagrali wiele cudownych piosenek m.in. Born this way, Put a ring on it (Kurt w kostiumie), River deep. Byli nawet Warblersi, którzy zaśpiewali 3 piosenki (m.in. Teenage dream i Raise Your glass). Na koniec Kurt poprosił Blaina, czy wstąpi do Glee i ten się zgodził. Później śpiewał już z nimi w normalnych ubraniach. Może w 3 sezonie też do nich dołączy?
Poniżej kilka fotek.

Zdjęcia/Fotos

Dublin vol. 2

Drugiego dnia postanowiliśmy pobyć trochę poza ścisłym centrum. Chcieliśmy zobaczyć irlandzkie plaże i klify. Miejsca, które wybraliśmy są idealnie po przeciwnych stronach centrum miasta. Jako plaże wybraliśmy Bray, natomiast w celu zwiedzenia klifów wybraliśmy się do Howth. Nie za bardzo wiedzieliśmy tylko jaki bilet na DART (Irish Rail) będzie dla nas najbardziej opłacalny. W tym celu podeszliśmy do okienka informacji już na dworcu. Zadaliśmy panu w nim przebywającym kilka pytań, m.in. co będzie dla nas tańsze, bilet dzienny, czy wycieczka z centrum do Bray, następnie do Howth i z powrotem do centrum. Pan kazał zaczekać, wziął wszystkie swoje papiery i wyszedł do nas! Pokazał nam cenniki, następnie poszedł do automatów, w których sprzedaje się bilety i pokazał jak to działa i jak można sprawdzić ceny. Wyszło na to, że bardziej opłaca się dzienny. Potem na chwilę nas przeprosił, poszedł do kolegi w okienku, chwilę porozmawiali wrócił i powiedział, że jest taka opcja jak Rumble Ticket dla dwóch osób za 10 euro. Tym biletem możemy w dwójkę jeździć cały dzień ich kolejami bez względu na przejeżdżane strefy Dublina. Miło :)
To, co zauważyłam, to w Irlandii nie ma czegoś takiego jak rozkład jazdy. U nas jest napisane, o której przyjeżdża dany pojazd, jakie są jego kolejne przystanki itp. Tam tego nie ma. Przychodzi się i się czeka :) Na szczęście przynajmniej na stacjach jest napisane za ile coś będzie. Pociąg podjechał w ciągu 15 minut. Początkowo jechaliśmy przez nudniejsze miejsca Dublina, aż w końcu wzdłuż morza i plaż. Ale jakie to były plaże! Nie tam zwykłe z piasku. Piękne kamienne plaże z momentami mocno wysuniętymi kawałkami kamieni w morze. Jak z filmów, czy obrazków. Na Bray pochodziliśmy trochę po piaszczysto-kamienistej plaży. Wiał przyjemny chłodny wiatr, ludzie spacerowali wzdłuż brzegów bądź relaksowali się siedząc nieopodal linii wody patrząc w dal. Znaleźliśmy niewielką górę usypaną z kamieni tworzących coś na kształt maleńkiej zatoki. Powygrzewaliśmy się trochę korzystając z ciepłych kamieni. Akurat był odpływ więc na spodniej ich stronie poprzyczepiane były ciekawe muszelki. Później udaliśmy się do naszego pierwszego irlandzkiego pubu. Tam spróbowałam kawy po irlandzku. Podobno była to kawa z whiskey, ale na mój gust była to whiskey z kawą :) Następnie udaliśmy się na dworzec kolejowy. W oczekiwaniu na pociąg odkryłam ciekawą informację od kolei do podróżujących. Mianowicie informowała ona o tym, że nowy rozkład jazdy właśnie jest tworzony i proszą ludzi o sugestię jak chcieliby by pociągi kursowały. Niewiarygodne :)
Podróż do Howth ciągnęła się niemiłosiernie, ale w końcu się udało. Po wyjściu ze stacji i przejściu kilku kroków naszym oczom okazał się przepiękny port małych jachtów. Po krótkiej przerwie na obiad wyruszyliśmy na klif. Howth jest półwyspem, który można obejść i wrócić w miejsce, z którego się wyruszyło. Niestety myśmy byli już trochę zbyt późno i niebezpiecznie było się poruszać nocą po klifach. Szczególnie, że trasy po klifach były już szlakami i były oznaczone jako dość trudne. My doszliśmy i tak dość daleko i wysoko. Trafiliśmy na zachód słońca. Prawie na końcu jednego z klifów wyciągnęliśmy nasze "siedzisko". Usadowiliśmy się wygodnie, puściliśmy z telefonu cichutko muzykę irlandzką i chłonęliśmy widok. Zachodzące słońce, spokojne morze, port, wyspy, zieleń na klifie... Niesamowicie. Nigdy nie widziałam piękniejszego widoku. Dobrze było te momenty spędzić z ukochaną osobą. Gdy słońce było już tuż nad horyzontem postanowiliśmy wrócić z powrotem. Szło się bardzo przyjemnie. Przy pierwszej części trasy na klif przechodziło się obok domów szczęśliwców, którzy widzieli ten widok zaraz po przebudzeniu się rano. Oczywiście nie zabrakło irlandzkich murków. W porcie zjedliśmy małą kolację i pojechaliśmy do hotelu. Fotorelacja poniżej.

ZOBACZ ZDJĘCIA:

Dublin vol. 1

Ponieważ zdjęć jest dość sporo, a nie chcę zmuszać Was do czekania, stwierdziłam, że będę dodawać je partiami. Będzie mi też łatwiej je opisywać.

Pomysł naszej podróży wziął się od koncertu Glee. Ci, co Glee znają wiedzą, o czym mowa :) Bardzo lubię ten serial i gdy się dowiedziałam, że osoby, w nim grające główne role jadą w trasę koncertową byłam bardzo zainteresowana! Niestety mój zapał ostudziła informacja, że "dzieciaki" z Glee koncertują tylko w USA, w UK i Irlandii. No cóż. Aż pewnego pięknego razu mąż mój ucieszony wrócił z pracy i ucieszony zaczął machać mi jakimiś kartkami przed nosem. Okazało się, że postanowił zrobić mi niespodziankę i kupił nam bilety na ten koncert... w Dublinie. O matko. To pierwsze, co pomyślałam. No dobra, zaczęło się. Szukanie hotelu, lotów, wymyślanie jak efektywnie spędzić tam czas itp. itp.

Pierwszego dnia w samym Dublinie byliśmy ok 12:30. Pierwsze wrażenie? Mega zakorkowane i jeszcze bardziej kolorowe! Cudowne, drzwi, budynki pomalowane na naprawdę różne kolory. Najbardziej ulubionym kolorem Irlandczyków jest chyba czerwony. Wiele drzwi do ich domów jest pomalowany na ten soczysty kolor. Nierzadko też np. całe sklepy. Co jeszcze mnie zdziwiło? Co krok był polski sklep :) Ponoć polaków tam "jak mrówków". Nie mogę się nie zgodzić, gdyż polski słyszałam na każdym rogu. Miło. Oczywiście nie muszę opowiadać o urokach ruchu lewostronnego. Na szczęście przed każdym przejściem na ulicy była dla pieszych namalowana strzałka, w którą stronę mają patrzeć. Gdybym zaczęła od standardowej lewej już pewnie bym nie wróciła. Ciekawe jest też to, że przechodzenie na czerwonym nie jest zabronione. Przekonałam się o tym, gdy kobieta przechodząc przez czerwone światło "wlazła" na wóz policyjny. Zero reakcji z ich strony. Na czerwonym przechodzi się na własną odpowiedzialność. Za to jak Cię coś przejedzie - leczysz się na własny koszt. Masowa liczba ludzi przebiegała na czerwonym. Na zielonym? Chyba tylko my :D
Ponieważ mieliśmy jakieś 1,5 godziny do udostępnienia nam naszego pokoju postanowiliśmy pójść coś zjeść. Lecz te wszystkie nowości sprawiły, że myśli o pustych żołądkach zostawiliśmy gdzieś daleko za sobą. Mieszkaliśmy blisko tzw. szpili. Czegoś, co dla Irlandczyków jest tym, czym jest Wieża Eiffla dla Francuzów. Trafiliśmy na jedną z zakupowych ulic, gdzie znalazłam.. Primarka. Tak, to był mój pierwszy Primark (a raczej Pennies - tak to się w Irl nazywa) w życiu. I byłam zachwycona :) Owoce mojego zachwytu pokażę ciut później. Powiem, że sklepy w Niemczech to nic w porównaniu z tym co jest tam. Forever21, New Look (3 piętrowy), Dunnes Stores, Evans, Dorothy Perkins... Wszystko, gdzie większa osoba czuje się jak w raju :) I wszystko to, co dotychczas w Polsce znajdowałam tylko w ciucholandach. Woohooo :) Po tym wszystkim, z torbą wypełnioną dobrami z Primarka ruszyliśmy do naszego pokoju. Tam zostawiwszy walizki poszliśmy na dalsze oglądanie miasta. Tym razem trafiliśmy do Trinnity College i na Grafton Street. W poszukiwaniu (wreszcie) czegoś do jedzenia natrafiliśmy na super, super knajpkę. Później okazało się, że to jakaś sieć. Knajpka jest idealnym odwzorowaniem tych, które widać w amerykańskich filmach z lat 60/70 (np. Grease). Leci Rock'n Roll, miękkie siedzenia, jasne światło, stołki wzdłuż baru.. Zresztą sami zobaczycie na kilku poniższych zdjęciach. Po zjedzeniu jedzenia (też wzorowanego na tamte czasy) udaliśmy się na zasłużony odpoczynek!

Zdjęcia:

Jestem!!!! / Ich bin wieder da!!!!

Nach ein Paar Tagen meiner Abwesenheit melde ich mich bei Euch wieder! Ich brauche noch ein bisschen Zeit um mehr zu Schreiben, die Fotos zu durchschauen und sie zu verkleinern. Ich bin ganz erschöpft nach der ganzen Besichtigung von Dublin, den Klippen oder Wanderung entlang der irischen Stränden. Ich hab genug von Frittes (Fisch&Chips sind ja ein nationales Gericht), Guinness und lauten Konzerten! Bald hole ich alles auf und werde wieder mehr auf meinem Blog schreiben und Kommentare auf meinen Lieblingsblogs hinzufügen.

Po kilku dniach nieobecności, melduję się z powrotem :) Potrzebuję jeszcze trochę czasu by napisać coś więcej, przejrzeć, pomniejszyć zdjęcia. Trochę padam po spacerach w centrum Dublina, skakaniu po klifach, czy włóczędze po irlandzkich plażach. Na pewno mam dość frytek (jako że Fish&Chips to irlandzkie narodowe jedzenie), Guinnessa i głośnych koncertów! Niedługo nadrobię zaległości zarówno na blogu jak i komentarzach na moich ulubionych blogach :)



Superblog Award


Die SaLa (die ein echt super Kosmetik Blog führt) hat mir eine tolle Auszeichnung verliehen (Danke liebe SaLa!!).
Unten sind die Regeln.

SaLa, która prowadzi bardzo fajnego bloga o kosmetykach przyznała mi świetne wyróżnienie. Poniżej zasady:




1. Tape it up on your blog somewhere.
2. Pass it along to 5 fellow super bloggers, and comment on their blogs to let them know how lucky they are today!
3. When you present your Super Blogger awards, link back to the super blogger who gave it to you.



Ich verleihe die Awards weiter zu: Wyróżnienia przekazuję dalej do:


1. MałaGosia -   http://mala100gosia.blogspot.com/ 
2. Pausbacke -   http://pausbacke.blogspot.com/ 
3. Ramonies -    http://ramoniesfashion.blogspot.com/ 
4. Abscysynka -  http://mazidla-abscysynki.blogspot.com/ 
5. Stephie -        http://vengeancecosmetics.blogspot.com/ 

Yves Rocher - Monoi de Tahiti

Yves Rocher - macht ihr dort manchmal Einkäufe? Über die meisten Kosmetike von denen habe ich keine gute Meinung, aber ein Paar tolle Sachen kann man da schon bekommen. Wenn man sich eine Kundenkarte ausmachen lässt, bekommt man jeden Monat Post von Yves Rocher. Es ist sowas wie eine Gutscheinkarte. Es gibt da immer ein Paar Gutscheine für billigere Einkäufe (z.B. fast alles 30 oder 50% billiger oder 2 für 1). Dazu gibt es immer ein Geschenk und ein zweites Geschenk, wenn man etwas dazu zahlt. Heute hatte ich z.B eine Kulturtasche bekommen und für 4 Euro eine passende Reisetasche. Das gilt aber immer, wenn man irgendwas bei denen kauft (es kann das billigste Duschgel sein). Die Geschenke sind verschieden. Das letzte Mal waren es 3 Sandwichbehälter, oder eine Thermotasche. Früher waren es auch Schmuck, Becher, Decken u.v.m. 
Jedes Jahr kurz vor meinem Geburtstag, bekomme ich auch eine Broschüre. Ich gehe dann mit ihr in den Laden und bekomme von YR ein Geburtstagsgeschenk. Und muss dann sogar nichts kaufen :)
Ich finde die Serie Plaisirs Nature ganz sympathisch. Es sind Dusch- und Badeseifen, Parfüms, Lotions, Seifen und Peelings. Sie riechen wunderbar nach verschiedenen Obst. Ich mochte immer ganz besonders das Peeling von der Serie.
Diesmal habe ich mir etwas von meinen absoluten Lieblingssachen gekauft. Es ist die Serie Monoi de Tahiti. Auf meiner Broschüre hatte ich einen Gutschein, wo ich das Öl und das Dusch-Shampoo für ca. 6 Euro kaufen konnte. Normal kostet das Öl 10 Euro und das Duschgel 1,75. Ich habe schon das Parfüm. Es ist wie alle Parfüms von YR - hält nicht zu lange auf der Haut, aber dafür ist es in einer Plastikflasche, also kann man es überall mit sich herumtragen :)


Yves Rocher - robicie tam czasami zakupy? Ja ich bardzo lubię. Może nie mam zbyt dobrego zdania na temat niektórych ich kosmetyków, ale inne niektóre mają bardzo fajne. Najbardziej lubię YR za ich prezenty. Kiedyś wyrobiłam sobie kartę stałego klienta. Od tej pory raz w miesiącu dostaję od nich ulotkę. Na tej ulotce zawsze jest zdjęcie z prezentem, który dostanę za dowolny zakup. Dodatkowo, często do kompletu można coś dokupić za kilka złotych. Tym razem dostałam za darmo kosmetyczkę a za 4 euro mogłam dokupić sobie pasującą torbę podróżną. W Polsce poznałam ten system i na szczęście w Niemczech też to działa. Prezenty są różne: bransoletki, korale, torebki, portfele, zestaw pojemników śniadaniowych, torba termiczna, komplety do pisania, kubeczki... masa :) Dodatkowo, co roku w okolicy urodzin dostaję ulotkę, w której jest napisane, że mam się z nią udać do najbliższego sklepu YR, gdzie otrzymam za darmo mój prezent urodzinowy. Ostatnio były to korale lub bransoletka. Nie pamiętam już co, w którym roku było. Oczywiście każda ulotka upoważnia do różnych zniżek, np wybrany produkt 30 lub 50% taniej lub 2 w cenie 1. Myślę, że naprawdę warto się tam zapisać. Mają bardzo fajne żele pod prysznic (ok 6 zł). Jest też seria Plaisirs Nature. Pięknie pachnące głównie owocami żele pod prysznic, do kąpieli, mydła, perfumy, peelingi i mleczka do ciała. Choć teraz rozszerzyli swoją gamę zapachową. Nie wiem, czy nadal jest ale uwielbiałam ich żel truskawkowy. Warto zwrócić uwagę na peeling, który jest zamykany w ślicznym słoiczku. Jest naprawdę niesamowity i cudownie pachnie.
Ja z Yves Rocher mam trochę inną ulubioną serię: wcześniej miałam tylko perfumy i żel pod prysznic, natomiast dzisiaj stałam się szczęśliwą posiadaczką olejku.
Zapach tych produktów zawsze kojarzył mi się z latem. Wąchając go przed oczami widziałam rozgrzany słońcem piasek, szum oceanu i palmy... Tak jak większość perfum YR i te nie trzymają się na skórze cały dzień. Są za to w plastikowym opakowaniu, które jest lekkie więc nie zwiększy zauważalnie masy torebki :) Olejek natomiast (narazie wg. zapewnień producenta) świetnie nawilża skórę, podtrzymuje opaleniznę i dobrze sprawdza się przy zniszczonych włosach. Po umyciu należy odrobinę tego produktu wetrzeć w końcówki włosów. Zobaczymy! :) Kiedyś czytałam, że ten olejek występuje też w wersji ze złotymi drobinkami (uwielbiam takie drobinki w kosmetykach), niestety teraz chyba już go nie ma. Dodam, że dzięki jednej ze wspomnianych wyżej ulotek zakupiłam olejek + żel pod prysznic za niecałe 6 euro. Teraz olejek kosztuje ok 5,5 euro, a żel 1,75. Normalna cena tego olejku wynosi 10 euro (w Polsce - 37 zł).



Merheimer Heide

Obwohl wir schon seit einem halben Jahr hier wohnen haben wir erst letzten Sonntag eine grosse Wiese entdeck. Umher der Wiese gab es einen Wald. Überall konnte man Leute beim Picknick oder grillen sehen. Auf zahlreichen Wegen konnte man Leute beim Joggen, Fahradfahren oder Nordic Walking beobachten. Einer der Wege von der Wiese führten direkt auf eine Brücke über der Autobahn.

W niedzielę wybraliśmy się na spacer po okolicy. Mieszkamy tu już pół roku, a dopiero teraz odkryliśmy naprawdę ogrooomną łąkę z lasami dookoła niecałe 10 minut drogi od naszego bloku. Łąka jest poprzecinana dróżkami, na których ludzie jeżdżą na rowerach, biegają, uprawiają nordic walking, czy po prostu spacerują. Na samej łące można spotkać dużo ludzi na kocykach piknikującyh lub grillujących. Zauważyłam, że grillowanie na każdym większym skrawku zieleni jest tu bardzo popularne. W każdym razie obeszliśmy prawie całą łąkę. Jedno z jej wyjść prowadziło na most nad autostradą. Było to o tyle ciekawe miejsce, że nieopodal krzyżowały się 4 autostrady. Pomyśleć, że w Polsce są niecałe 2. Jedno z moich zdjęć jest na tym moście właśnie. Warto też zwrócić uwagę na to ile zwykła autostrada ma pasów!
Warto jeszcze dodać, że na każdym kawałku łąki, czy w lesie jest pełno zajęcy, czy królików :) Jest ich naprawdę baaaaaaardzo dużo i są niemal wszędzie!















Spodnie / Hose - M&S Mode
Bluzka / Bluse - C&A
Pasek / Gürtel - H&M
Sandały / Sandalen - NY





Wszyscy mają Sleeka, mam i ja / Ich habs auch!

Jeder, genau jeder schreibt, dass er (naja, meistens "sie") es hat. Ist schon echt langeweilig auf jedem Blog das gleiche zu lesen. Aber ich will doch keinen Faux Pas begehen also melde ich mich und sage "Hallo, ich habe auch die Sleek Palette" :) *scherz*

Nadejszła wiekopomna chwiła, kiedy i ja odłączyłam się z wąskiego grona nie-posiadaczy i przyłączyłam swą osobę do mających jedyne w swoim rodzaju, przez prawie wszystkich pożądane, przez wszystkich posiadających opisywane, przez większość wyśnione, cenione, jedyne prawidłowe, genialne, egzotyczne, elitarne... cienie sleeka. A tak na poważnie, to też sobie kupiłam, a co tam. Wszyscy chwalą, drogie to to nie jest. A piszę, bo chyba wypada, skoro każdy kto ma napisał, że ma. Dziękuję, już sobie idę :)

P.S. Mój odcień to storm. Tattwa, dziękuję za pomoc :*

Related posts

 
MOBILE