Navy Maxi Dress

Gestern waren wir im Zentrum um ein paar Dinge zu erledigen. Ich habe endlich meine Kamera mitgenommen, aber da es so viele Leute gab, konnte ich nicht schöne Bilder machen. Dafür nach 21 Uhr, wenn ales schon geschlossen war und es kaum noch Leute gab, konnte ich ein paar Fotos machen :)
Auf den Fotos habe ich mein neues Maxi Kleid aus C&A an. Als ich es am Samstag gekauft habe, hatte ich angst, dass mir das Wetter nicht mehr ermöglicht es anzuziehen. Gestern aber konnte ich es ruhig tragen. Ich wollte sogar einen roten Cardi dazu anziehen doch es war zu warm!

Wczoraj wybraliśmy się do centrum miasta załatwić kilka spraw. Wzięłam wreszcie aparat by porobić tam kilka zdjęć. Najwięcej z nich zrobiłam przed zamknięciem sklepów, więc z powodu tłumów wyszły mało ciekawie. Po 21, gdy już wszystko zostało zamknięte ludzi było znaaacznie mniej i można było pocykać parę fotek :)
 Na zdjęciach prezentuję moją nową sukienkę z Clockhouse. Kupując ją obawiałam się, że będę miała mało okazji na jej noszenie z powodu pogody, ale wczoraj była idealna pora na nią. Nawet wymyśliłam sobie, że zestawię ją z czerwonym sweterkiem, a było zbyt ciepło! Bałam się, że będzie za krótka, ale okazała się idealna!



















Sukienka / Kleid - C&A Clockhouse
Torebka / Tasche - Reserved
Chusta / Tuch - India Shop
Sandały / Sandalen - siemes.de
Naszyjnik, bransoletka  Halskette, Armband - Primark
Zegarek / Uhr - Fossil

Shopping-week

Freitag und Samstag waren echte shopping Tage. Am Freitag waren wir bei Ikea um endlich meine erwünschtren Möbel zu kaufen. Am Samstag fuhren wir zu Primark in Gelsenkirchen und später zu Europas grössten Shoppingzentrum.

Piątek i sobota były dniami totalnie zakupowymi. W piątek wybraliśmy się po meble, które już od jakiegoś czasu mieliśmy zaplanowane. W sobotę natomiast pojechaliśmy do Primarka w Gelsenkirchen i największego centrum handlowego w Europie - CentrO w Oberhausen. CentrO jest naprawdę imponująco olbrzymie. Niestety nie porobiłam żadnych fotek, zresztą niewiele na nich byłoby widać - były naprawdę wielkie tłumy ludzi, którzy zasłaniali wszystko :) Nie planowaliśmy tam zakupów, ale oczywiście rzeczywistość okazała się inna. Znalazłam upragnioną granatową sukienkę- maxi w Clockhouse. W Köln były już nie dostania - a tu tak. Pokażę ją w następnym poście. Oprócz tego mąż zrobił mi miłą niespodziankę, o której napiszę niżej :)

Kilka fotek tuż przed wyjazdem:







Sukienka / Kleid - Clockhouse
Kamizelka / Weste - KiK
Torebka / Tasche - eTorebka.pl
Buty / Schuhe - Skechers
Korale / Halskette - New Yorker
Zegarek, Bransoletka / Uhr, Armband - allegro.pl

Bei Primark habe ich mir ein bisschen Schmuck, ein paar Schuhe und Sachen für Zuhause gekauft. Ich wollte noch eine kobaltfarbige Tasche kaufen, aber mein Mann hat es mir nicht erlaubt :)
W Primarku kupiłam trochę biżuterii, butów i rzeczy do domu. Chciałam kupić jeszcze kobaltową torebkę ale mąż mi nie pozwolił :p

Das, was ich letztens am meisten mag. Ich kaufe lieber ein neues Halstuch statt z.B. ein neues Kleid wenn ich alles in meinem Schrank langeweilig finde. Es ist immer günstiger neue Accessoires zu dem kaufen was man schon hat :)
To, co ostatnio lubię najbardziej kupować - chustki. Uważam, że mają potencjał :) Po co kupować koleją sukienkę, gdy mogę to, co mam zmieniać dodatkami? :) Szczególnie, że chustki są duże, można się nimi bardzo fajnie owinąć i kosztują 3 lub 5 euro.


Ich wollte braune Schnürschuhe aber die in meiner Größe waren schon leider ausverkauft. Dafür habe ich diese Lederschuhe mitgenommen :)
Chciałam jazzówki w brązowym kolorze, ale wykupili mój rozmiar. Więc wzięłam brązowe skórzane mokasyny (12 euro).



Ich konnte diesen Panther-Emu-Schuhen nicht widerstehen! Und heute habe ich in Joy gelesen, dass diesen Herbst Tiermotive auf Schuhen der totale Hit sind!
Nie mogłam się oprzeć butom typu emu w panterkowy wzór! Dziś wyczytałam, że buty ze zwierzęcym motywem będą hitem tej jesieni. No to trafiłam :)


Ein bisschen Schmuck: zwei Halsketten, ein Armband und Ohrringe.

Trochę biżuterii: dwa naszyjniki, bransoletka i kolczyki.


Ich hab meinen Mann gebeten um etwas zu trinken zu holen. Statt einer Flasche  Cola hat er mir dieses Geschänk aus der Parfümerie mitgebracht :)
Gdy powiedziałam mężowi by skoczył kupić coś do picia i spotkamy się w jednym ze sklepów miast picia przyniósł mi niespodziankę - coś, co zawsze chciałam :)



Und das letzte, über was ich mich am meisten freue. Ich habe endlich einen neuen grossen Schreibtisch mit einem Regal bekommen. Ich habs von Ikea (die Expedit Serie). Jetzt ist es noch mehr gemütlich beim bloggen :)
I ostatnia rzecz, z której najbardziej się cieszę! Mój wreszcie własny kącik! Dostałam porządne, duże biurko, na którym mogłam rozłożyć swój komputer. Koniec pracy na laptopie czy netbooku! :) Wybrałam sobie biurko z regałem z serii Expedit. Do tego nowe wygodniutkie krzesełko i teraz bloggowanie stało się jeszcze przyjemniejsze :)



Ich hatte Glück! Es stellte sich heraus, dass es bei beiden Ikeas die Schreibtische nicht mehr gibt. Zum Glück bin ich noch in die Fundgrube gegangen wo ich das letzte Stück (15 Euro billiger) gefunden habe :)
W ogóle z serią Expedit była ciekawa sprawa. Regał i biurko kupuje się osobno. Niestety - regał był - biurka już nie. Dowiedzieliśmy się, że w drugiej (w naszym mieście są dwie) też nie ma i w pobliskim mieście też nie. Trochę zawiedziona poszłam do tej części z przecenami. Ku mojemu zdziwieniu znalazłam tam moje biurko! W zupełnie nienaruszonym stanie o 15 euro tańszym niż na półce w magazynie. To się nazywa mieć szczęście :)

Opaska

Gdy byłam małą dziewczynką moją jedyną akceptowalną fryzurą była opaska we włosach. Nieważne, czy rozpuszczone, czy spięte włosy, opaska musiała być. Bez niej czułam, że włosy mi lecą do oczu, mimo, że miałam często tak związane, że nie miały prawa ani drgnąć. 
Teraz pisząc to przypomniało mi się jedno zdarzenie. Gdy miałam może 13 lat, w wakacje chodziłam z mamą wzdłuż plaży nad Kanałem La Manche i zbierałyśmy muszle. Pamiętam, że było bardzo słonecznie, wiało mocny wiatr i na plaży byłyśmy praktycznie same. W pewnym momencie moja najukochańsza opaska wleciała do morza, które ją błyskawicznie porwało. Być może nie było to błyskawicznie (aż tak szczegółów nie pamiętam) ale przy tak silnym wietrze nie czułam jej zbyt dobrze na głowie. Byłam naprawdę zrozpaczona, to była moja ulubiona opaska, wysadzana przeróżnymi koralikami imitującymi perły. Mama wtedy mi powiedziała, żebym się nie martwiła, bo to w sumie dobrze, że ją zgubiłam. Powiedziała, że jak coś się gdzieś kiedyś zgubi, to się tam na pewno jeszcze kiedyś wróci. Może to powiedziała tylko, żebym przestała się martwić, co zresztą jej się udało. 
Później ścięłam moje włosy i opaska nie była mi już nigdy więcej potrzebna. Niedawno urosły do takiej długości, że przy jej noszeniu nie odstają komicznie na wszystkie możliwe strony. Taka mała rzecz, a potrafiła porwać mnie do wspomnień. W sumie lubię w ten sposób się czesać, wciąż mam rozpuszczone włosy, nie mam przedziałka, którego nie lubię i włosy nie wpadają do oczu :)
A poniższe zdjęcie zostało wykonane wczoraj, gdy wybieraliśmy się do Ikei na zakupy kilku mebli do mieszkania. 
Życzę Wam miłej niedzieli :)

P.S. Namawiam męża na malutki wypad nad Kanał La Manche. Szczególnie, że teraz mamy tam naprawdę niedaleko :)





Sukienka / Kleid - Clockhouse
Torba / Tasche - eTorebka.pl
Chustka / Halsband - Taboo
Korale / Halskette - New Yorker

Trudny temat.

Dzisiaj rano, z okazji brzydkiej pogody, miast od razu pościelić łóżko postanowiłam w nim po śniadaniu znów wygodnie się ułożyć i poczytać gazetkę. W ręce wpadł mi najnowszy Joy, nie kupuję tej gazety co miesiąc, ale ten numer ciężko mi było pozostawić na półce, gdyż jako dodatek zawierał płytę DVD dotyczącą wykonywania makijażu. Mowa oczywiście o niemieckiej wersji tej gazetki, choć niewykluczone, że wkrótce taki dodatek może się znaleźć w polskiej edycji (o ile jeszcze się nie znalazł). Tak sobie teraz przypominam jedną rzecz związaną z tą gazetą. Był moment, że mieszkając jeszcze w Polsce przez jakiś czas ją kupowałam. Nie pamiętam dokładnie kiedy to było, ale miałam okazję być na jeden dzień w Niemczech, gdzie kupiłam sobie jej niemiecki odpowiednik. Po miesiącu, czy dwóch udając się do Empiku po najnowszą wersję polskiego Joy'a coś mnie zdziwiło. Niby znałam tą okładkę, ale nie miałam numeru z tego miesiąca. W domu się okazało, że była to kopia niemieckiego wydania sprzed dwóch miesięcy. Ta sama okładka, ten sam wywiad (czy artykuł numeru) - w sumie norma. Choć szkoda. Ale najbardziej zaskoczyła mnie jedna rzecz! Oczywiście od razu odszukałam mój niemiecki numer tego czasopisma. Był tam dość spory artykuł poświęcony gadżetom erotycznym :D Tak, tak :) Nie został mi w pamięci z powodu jego treści, a raczej tego, że ten sam właśnie był w tym najnowszym polskim Joy'u. Artykuł polegał na tym, że dwoje młodych ludzi: mężczyzna i kobieta (można było się domyśleć - aż tak wyluzowana Europa jeszcze nie jest ;) ) postanowiło uprzyjemnić swoje intymne życie i udać się do sklepu erotycznego po co ciekawsze gadżety, wypróbować je, a później na łamach gazety nimi się podzielić. Dla jednych nic takiego, dla innych wręcz przeciwnie. Nie do tego jednak zmierzam. Kontrowersję we mnie wzbudził fakt, że w niemieckim Joy'u były to osoby z niemieckimi imionami (dajmy na to - dla lepszego wyobrażenia - Hans i Elke) a w Polskim z polskimi (na przykład Konrad i Halina). Oczywiście dorobiono im wiek i inne dane jak np. jak długo są razem, co robią na co dzień itp. I tak sobie myślę, czy to jest ok? Bo z jednej strony artykuł jest kreowany na taki, że tego typu gadżety są dla każdego z nas i jest to na tyle normalne, że para tych ludzi (chyba było nawet więcej tych par - nie pamiętam dokładnie) pokazuje swoje twarze, podaje dane i się niczego nie wstydzi. A z drugiej strony jednak widzimy tu fikcję. Może artykuł przeszedł jeszcze kilka innych krajów, gdzie każda z tych osób miała nadane inne imiona i inne cechy, odpowiadające bardziej cechom narodowym dla danego wydania? Moim zdaniem to głupie, szczególnie, że żyjemy w czasach, gdzie dostęp do różnych wydań jest naprawdę prosty. U mnie na dworcu kolejowym jest kiosk, gdzie można kupić gazety z wielu różnych państw. Zastanawia mnie, czy redakcje są już naprawdę tak rozleniwione? Przecież taki artykuł (i wiele wiele innych) można wziąć i przerobić bardziej na polski. Wziąć polską parę, pójść z nimi do takiego sklepu itp. To by przecież było bardziej realne, prawda? Bo takie coś pokazuje mi wręcz odwrotność tego, co twórcy artykułu chcieli osiągnąć. Że jest to nadal tak wstydliwy temat, że nikt nie chce pokazać się wszystkim jako kupujący takich produktów. Że pewnie te osoby spotkały się dopiero przy zdjęciach, żadną parą nie są i w każdym kraju są kimś innym.
I nie dotyczy to tylko tego typu artykułów, później widziałam więcej takich kopii. Nawet okładki są identyczne, miałam kiedyś masę glamour'ów niemieckich i polskich, które miały te same okładki. Aż tak brakuje nam własnej pomysłowości?
I teraz w sumie rozpisałam się na zupełnie inny temat niż chciałam poruszyć. Otóż w tym Joy'u był dość interesujący artykuł na temat Facebooka. Jakieś badania (i pewnie samemu można się domyśleć) wykazały, że ludzie na takich portalach społecznościowych kreują się na zupełnie innych niż są. Lepszych. Tak trudno się było domyśleć, że włączyli specjalne badania na ten temat? :) Podzielili takie "podrasowanie" swoich profili/życia na kilka kategorii. Wybaczcie mi, że nie przytoczę tu wszystkich ale jest ich kilka i przetłumaczenie samych nazw nic nie da, musiałabym dodać kilka zdań opisu, a to wydłużyłoby ten wpis kilkakrotnie. Jednak jedna z tych kategorii przykuła moją uwagę najbardziej. Pewnie dlatego, że pozostałych nie zauważyłam, a ta sprawdza się wśród moich znajomych w 99%!!!!! Nazwane jest "Die Übermama", co w wolnym tłumaczeniu może znaczyć "Nadmama". Założę się, że każdy z Was się spotkał z tym fenomenem. Ja aż zbyt dużo razy, co spowodowało, że dałam sobie spokój z Naszą Klasą. Schemat jest zawsze ten sam. Jest sobie koleżanka/przyjaciółka/znajoma, którą mamy na naszej klasie. Lubimy tam wchodzić bo jedna z tej grupy może wrzucić jakieś ciekawe zdjęcie z wakacji/podróży/spaceru/pracy itp. Zawsze lubiłam podglądać zdjęcia moich znajomych, dzięki temu szybko wiedziałam, co u nich słychać, gdzie są na wakacjach jak wyglądają (to Ci, co są trochę dalej). Później wyżej wymieniona osoba zachodzi w ciążę. I zaczyna się. Zdjęcie pierwszego USG, zdjęcie drugiego USG, zdjęcie pierwszej wypukłości na brzuchu, zdjęcie trochę większej wypukłości na brzuchu, potem zdjęcie z wielkim brzuchem z boku, z przodu, z mężem, który trzyma dłonie na brzuchu... ojej.. tyle możliwości, że szok. I tym wszystkim jestem nagle bombardowana parę razy w ciągu dnia. Gdy to tego dojdzie, że kilka koleżanek jest w tym stanie to już kaplica! Można by pomyśleć, że gdy dojdzie do rozwiązania, będzie wreszcie spokój. Ale nic bardziej mylnego! Profil naszej kochanej znajomej/koleżanki/przyjaciółki/kuzynki/itp. staje się profilem jej dziecka. Na avatarze nie ma już jej ślicznej buźki, jest za to zdjęcie jej dziecka. Co 3 dni inne! Gdy wchodzę pooglądać zdjęcia znajomych to widzę same bobasy. Ryczące, śmiejące się, z gołym tyłkiem, w wannie, w pieluszce, bez pieluszki, romantyczne ujęcia, dziwne ujęcia.. itd. itd. I tak sobie myślę "o co chodzi?" Rozumiem, że teraz wszystko się kręci wobec nowo narodzonego dzieciaka, ale dlaczego jest go wszędzie pełno. Czy Janina Kowalska przestała być Janiną Kowalską tylko jest teraz swoim dzieckiem? Bo jak mam rozumieć profil na czymkolwiek, gdzie jest napisane imię i nazwisko dorosłej kobiety, a na każdym zdjęciu, włączając miniaturkę jest jakiś łysy bobas? Tak sobie myślę, czy nie lepiej by było już (gdyby się naprawdę miało tą olbrzymią, swędzącą ochotę uraczać internet zdjęciami swoich pociech) założyć im własny profil? Wtedy mogłabym sama zdecydować, czyje zdjęcia chcę oglądać? Nie chcę rezygnować z możliwości kontaktu, pisania wiadomości, oglądania fajnych fotek, ale nie chcę też czuć się, że jestem na jakiś portalu o noworodkach.
Mam nadzieję, że nie weźmiecie mnie teraz za jakiegoś potwora, który nienawidzi dzieci, nie rozumie czym jest wspaniała miłość do matki i nie docenia tej cudownej relacji. Bardzo jednak spodobało mi się jedno zdanie na jednym z portali psychologicznych: kobiety, które mają dzieci, muszą zrozumieć, że reszta świata nie pała tą samą miłością do tych dzieciaków, co one. Często uświadomienie sobie tego staje się naprawdę niezłym ciosem dla takiej osoby. Mogę kochać moją przyjaciółkę całym serduchem, ale za nic na świecie nie potrafię patrzeć z taką fascynacją na jej dzieciaczka, z jakim ona na nie patrzy. I o ile fajnie jest, gdy ktoś pokaże swoje nowonarodzone cudo, a później raz na jakiś czas da popatrzeć jak to cudo się rozwija, to gwałcenie dziesięcioma fotkami tygodniowo jest szaleństwem!
Dobra! Mam nadzieję, że żadna fanatyczna mamusia tu nie trafi i nie zacznie mnie atakować. Oczywiście możecie się ze mną nie zgadzać, ale podczas wysławiania tego proszę o używanie mądrych argumentów miast "ale ty jesteś! właśnie straciłaś obserwatora!". Jestem otwarta na wszelkie inne sposoby patrzenia, być może dam się przekonać. Jest jednak jeden argument, który ma dokładnie odwrotne znaczenie i jest najbardziej bezmyślnym argumentem na ziemi: "jak będziesz matką to zrozumiesz". To tak jak ja bym pisała "jak będziesz facetem, to zrozumiesz".

Na koniec, jak zwykle, coś dla tych co przeczytali i dla tych, co nie lubią czytać:

Bluzka, którą widać pod czarną koszulą jest bez rękawów. Kupiłam ją bo miałam jej wersję z rękawami i bardzo mi się podobała. Przedwczoraj chciałam wreszcie ją "wypróbować" i się okazało, że z niczym z moich ubrań mi nie "siedzi" tak jak bym sobie to życzyła. Jeśli komuś się podoba i chciałby taką mieć - niech pisze na maila.

Diese Bluse habe ich gekauft weil ich schon so eine mit langen Ärmel hatte. Jedoch hat es sich herausgestellt, dass ich kaum etwas habe mit dem ich sie zusammen tragen kann und mich darin mag. Wenn jemand Lust auf diese Bluse hat - schreibt mir bitte eine E-mail.






Bluzka / Bluse - H&M
Koszula / Hemd - C&A
Spodnie / Hosen - F&F
Buty / Schuhe - Skechers
Torebka / Tasche - eTorebka.pl
Zegarek / Uhr - Fossil
Bransoletki / Armbaender - H&M, Allegro



C.D.

Hej, hej! Bardzo Wam dziękuję za ciekawe wypowiedzi w przedostatnim poście. Zazwyczaj staram się każdemu odpowiadać w komentarzach ale tym razem byłoby tego zbyt dużo. Dlatego chciałam w tym poście wrócić jeszcze do tematu. 
Pierwsza rzecz to ubieranie się adekwatnie do wieku. Wiele z Was zgodziło się z tym, że nastolatki w garsonkach nie prezentują się zbyt dobrze, natomiast starsze kobiety w (przykładowo) koszulkach z bajkami to już temat sporny. Powiem to może tak. Słusznie ktoś zauważył, że ostatnio projektanci przemycają w swoje projekty różne postacie z bajek. Sama pamiętam niedawno świetną kolekcję D&G opartą na starej wersji Myszki Miki (czy jak kto woli Mickey). W jednym z odcinków Seksu w wielkim mieście pamiętam taką wieczorową kreację Carry, która składała się z koszulki z Myszką Miki i marynarki z jakiegoś świecącego materiału (może atłasowa - nie mam pojęcia). Dołu nie widziałam, więc proszę sobie nie myśleć, że dołu nie było. Bardzo mi się to zestawienie podobało, na tyle, że kupiłam sobie taką koszulkę i nosiłam z marynarką. Wydaje mi się, że można mając sporo na karku założyć taką koszulkę ale chyba sęk w tym, co zrobimy z resztą. Ponieważ możemy założyć taką myszkę w towarzystwie marynarki i szpilek, a możemy założyć koszulkę z Hello Kitty w połączeniu z różową spódniczką i zapleść sobie włosy w dwa warkoczyki :) Moim (!) zdaniem są bajki, które można jeszcze jakoś upchnąć w dorosłe kreacje, a są takie, które za cholerę nie dadzą się jakoś zrównoważyć. O ile mogę sobie wyobrazić vintage'ową postać z bajki w połączeniu z ciekawym sweterkiem, czy marynarką. to już koszulki ze smerfem + dżinsy na sobie nie. Chyba wszystko jest kwestią doboru koszulki, kolorów itp. Myślę, że granica pomiędzy ubraniem się z takim elementem ze smakiem a z kiczem jest bardzo cienka i jest to niezwykłe trudne (o ile w ogóle możliwe) taki zasady ująć w słowa.
Jest jeszcze jedna rzecz, coś takiego jak wewnętrzny hamulec. Ja mając tyle lat, ile mam :) mam opory by wziąć jakąś mocno kolorową i wesołą koszulkę bo.. mam taki charakter i już. Pisałam już chyba wcześniej, że nie robię tego dla innych, tylko dla siebie. Wyobrażam sobie siebie w tej koszulce, jak idę przez ulicę pełną ludzi i widzę jak będę się czuła. I to jest kwestia tego jaka jestem, kim jestem .To też jest sprawa gustu tak jak ulubiony kolor, ulubiony smak, czy zapach. Wiem, że znają się setki, tysiące kobiet, które będą dużo starsze ode mnie i będą potrafiły nosić ubrania z komiksami począwszy od tenisówek, a skończywszy na czapce. Któraś z Was zapytała ile mam lat. To nie ma znaczenia, bo można mieć 16 i czuć się już za starym na smerfa na brzuchu, albo mieć 55 i z ekscytacją kupować kolejną koszulkę z tym motywem. Ja się w tym już trochę źle czuję. Gdyby dobrze poszperać, to z przed dwóch lat mam na tym blogu zdjęcia z Krakowa, na których mam koszulkę z Hello Kitty (notabene mam ją na sobie, gdy to piszę), różowy szaliczek pod kolor jej kokardki, oraz w tych samych kolorach torebkę i buty. Wtedy czułam się z tym świetnie, dzisiaj? Nie wyszłabym tak :) Może mi sięto zmieni i za rok będziecie mnie widzieć tylko w Hello Kitty. Może to nie sprawa, że czuję się na to za stara, tylko, że teraz lubię co innego? Rok temu kochałam kolorowe ciuchy, pół roku temu szarości i wszystko co przypomina mroczne klimaty. Teraz? Sama nie wiem jak to nazwać. Może naprawdę za pół roku przyjdzie era różu ;) Tyle na temat :) I w pewnym sensie podziwiam wszystkie te, co są w moim wieku bądź starsze i noszą te koszulki z wielkimi obrazkami, czy napisami. Brak oporów w czymś takim to jakby trochę większa wolność :) Co do paznokci: ostatnio pomalowałam nogi na pomarańczowo-czerwony, a dłonie na żółto-złoty. Przyznam, że nie było tak źle jak myślałam, a nawet bardzo mi się podobało. Zresztą mówi się, że tylko krowa zdania nie zmienia :)

Druga kwestia odnosi się do sesji zdjęciowych. Duża większość odczuwa to podobnie jak ja: lepiej mieć to podane dokładnie, niż męczyć się, patrzeć na sesje zdjęciowe i zastanawiać, co autor miał na myśli. Jednak i tego znalazły się zwolenniczki. Dużo w tym racji, że takie sesje są formą sztuki, jak zresztą moda. Ale jedni wolą czytać opowiadanie, w którym autor opisuje swoją nieszczęśliwą miłość, a inni wolą czytać wiersz, z którego można wywnioskować, co też mogło się temu autorowi przytrafić. W pierwszym przypadku wiemy dokładnie, o co chodzi, a w drugim niełatwo o nadinterpretację. Tyle do tematu :)

Na koniec coś dla tych, co nie lubią czytać (i dla wszystkich innych oczywiście też :) ). Zdjęcia z wczoraj. Zdjęcia tego nie uchwyciły, ale chusta jest fioletowo-granatowa.






Sukienka / Kleid - Clockhouse
Chusta / Halstuch - Primark
Torebka / Tasche - Troll
Buty / Schuhe - Skechers

I trochę makijażu. Cienie marki Mua.


Holandia

Trochę tęskno nam było za morzem, a że do tego w Holandii mamy jakieś niecałe 3 godzinki jazdy więc postanowiliśmy spędzić tam cały weekend. Znaleźliśmy bardzo fajny hotel, z którego mogliśmy robić wypady do pobliskich miasteczek nadmorskich. Głównie czas spędziliśmy w Noordwijk i Zandvoort. Naprawdę niesamowite miasteczka. Holandia zawsze wprowadza mnie w zachwyt. Bardzo przypomina mi Szwecję - zarówno swoją czystością jak i przepięknymi domkami. Nigdzie nie widziałam tak pięknie urządzonych domów. Ludzie mają tam tendencję do posiadania domów z przeogromnymi oknami, których na noc w ogóle nie zasłaniają. Zaglądanie do ich domów to czysta przyjemność - to jak oglądanie magazynów o urządzaniu wnętrz. Każdy dom i jego wnętrze było piękniejsze od drugiego. Takiego czegoś nigdy nie widziałam w Polsce i nawet w Niemczech. Marzenie. Szczególnie wrażenie na mnie zrobiło osiedle domków, których ogrody schodziły do kanału. Prawie każdy miał swoją małą łódeczkę przycumowaną do brzegu. A te ogrody! Mistrzostwo. Takie piękne, jakby do każdego przychodził architekt krajobrazu. Naprawdę, jazda samochodem wśród małych miasteczek holenderskich jest niesamowita. Każdy dom jest wart uwagi i miałam ochotę każdy z osobna sfotografować. I ta czystość. Gdy w niedzielę wieczorem pojechaliśmy zwiedzać Amsterdam - byłam trochę zaskoczona. Miasto jest piękne!!!! Ale jakie zaśmiecone. Mam wrażenie, że nikt tam nie sprząta. Na ulicy wala się pełno śmieci, worków ze śmieciami. Aż szkoda, bo naprawdę jest pięknie. Nie byliśmy tam długo, bo czas było wracać, ale widziałam chyba wszystko z czego najbardziej słynie Amsterdam: wyzwolonych gejów, bary z haszem i dzielnicę czerwonych latarni :) Początkowo myślałam, że domki z "tymi paniami" to mit. Ale naprawdę przeszłam się wśród tych wąskich uliczek (gdzie dwoje ludzi nie mogło się minąć) i widziałam masę kobiet, każda miała swój malutki domek, stojących w oknach paradujących we wszystkich chyba nowościach odzieżowych z sex shopu. Chętnie bym wam pokazała zdjęcia, ale nie bardzo mogłam je tam robić :)
Amsterdam był dodatkiem, najbardziej zależało nam, żeby się trochę wyciszyć, odpocząć po naszych ostatnich wypadach, gdzie tylko chodziliśmy, chodziliśmy i chodziliśmy. Oczywiście udało się tylko połowicznie, bo miasteczka nadmorskie kusiły swoją urodą :)
Poniżej kilka zdjęć.

Plaża w Noordwijk.







Miasteczko Noordwijk:

Plaża w Zandvoort:



Amsterdam:





Gdybym miała z 10 lat mniej to pewnie bym się nie powstrzymywała i kupiła :) :


I na koniec kilka drobiazgów przywiezionych z Holandii:
Poniższe kolczyki i bransoletkę znalazłam w Amsterdamie. Żałuję, że nie udało mi się znaleźć bransoletki odpowiadającej różowym kolczykom. Biżuteria jest chyba ręcznie malowana, wygląda niesamowicie, jest robiona jakby tą techniką jakiej używają uliczniki "sprayowcy", którzy tworzą w kilka sekund te kosmiczne obrazy. Złote "mazy" są z drobinkami.


Tym razem z mojej ukochanej firmy postanowiłam wypróbować podkład Bourjois w żelu "Healthy mix". Nie zawiodłam się, skóra wygląda genialnie - sto razy zdrowiej :)


I muszelki, które nazbieraliśmy na plaży w Zandvoort :)



Vogue & Shape-Ups.

Niedawno przeglądałam jakiegoś Glamoura, nie pamiętam już z jakiego miesiąca i w jakim języku (ale chyba polski). Trafiłam na "artykuł" o malowaniu paznokci, z którego dowiedziałam się, że passe jest już malowanie rąk i nóg w tym samym kolorze. A dwa dni temu klęłam jeszcze na zasadę, że wszystkie paznokcie mają mieć ten sam kolor i że to nudne i w ogóle. A teraz przeczytałam takie coś. Mało tego, pokazali nawet jak zestawiać ze sobą kolory paznokci u rąk i nóg. Sposób jak żywcem wzięty z zestawiania ubrań, czyli albo kontrasty albo z podobnej gamy, choć większy nacisk chyba był na kontrasty (np. ręce na czerwono, nogi - granatowo). O zgrozo. Już to widzę. Elegancka (no może nie do końca ale bardziej idąca w tym kierunku) sukienka, ładna torebka, buty z odkrytymi palcami, a z nich świecą żółte, zielone, granatowe, czy pomarańczowe paznokcie. Brrr. Do tej pory trochę łamałam tą zasadę ale bardziej w kierunku, że nogi - brudny róż, ręce - czerwony. Ale teraz, żeby aż tak? Nie potrafię się przemóc. To chyba tkwi bardzo głęboko we mnie. O ile pastele jeszcze jakoś mnie przekonują (ale tylko bardziej różowe) to te jaskrawe paznokcie już nie. Może to ma coś wspólnego z wiekiem. Takie "mega" kolorowe paznokcie będą świetnie wyglądały na nastolatkach, względnie u dziewczyn na początku swoich dorosłych lat. Ale kobieta, której duuużo bliżej do 30stki niż 20stki w tak kolorowym mani-pedi? Ja wiem, wiem, zaraz mnóstwo z Was mi napisze, że jesteście dużo starsze ode mnie i tak robicie i jest super. Ale tu chodzi o mnie. Od jakiegoś czasu zaczynam na wiele rzeczy patrzeć i czuć, że jestem na to już za stara. Obok ilu koszulek z postaciami z bajek przechodzę i ... no nie potrafię mimo, że mnie zachwycają. Tak samo tutaj. I to nie chodzi bym wrzuciła na luz, ale, o to, że gdybym nawet sobie na takie coś pozwoliła czułabym się głupio. A niestety nikt z nas nie ma takiego przycisku, który wystarczy wcisnąć i przestajemy się w czymś czuć głupio. Zresztą zawsze mi się podobało, że określony wiek ma swoje prawa. Mieszanie tego zawsze budziło we mnie pewien rodzaj niesmaku. Nastolatki w garsonkach, czterdziestolatki w różu i tak dalej :)
Pamiętam jak jeszcze niedawno ciężko było mi się przestawić, że torebka już nie musi (a nawet nie powinna) być w kolorze butów. Chyba do dzisiaj łapię się na tym, że mimo wszystko staram się to jakoś dobierać. Dziwi mnie obecna moda. Mam wrażenie, że jest tylko zaprzeczeniem tego, co było kiedyś. Tak w ogóle, to potraficie odróżnić osobę modnie ubraną od tej nie? Bo ja już nie potrafię. Kiedyś było jasne, co jest "in", a co "out". Teraz mam wrażenie, że z braku pomysłów wszystko jest "in". Jest tyle styli, że nawet osoba cała brudna, z dziurawym odzieniem będzie na topie, gdyż przecież styl grunge, czy hipster (dobrze napisałam?) jest teraz hitem. Momentami mam wrażenie, że najbardziej nie na czasie ubraną ostatnio kobietą będzie ta w klasycznej sukience, butach dopasowanych do torebki, wszystkich paznokciach pomalowanych na ten sam spokojny/klasyczny kolor, w ładnie ułożonej fryzurze.

A tak oprócz tego, lubicie oglądać Vogua lub sesje zdjęciowe w takich gazetach jak Glamour, Twój Styl, czy Elle? Niemcy mają swojego Vouga, który wychodzi dosyć regularnie. Po przyjeździe w pierwszym, czy drugim miesiącu mojego pobytu tutaj z wielkim entuzjazmem przyniosłam sobie taki egzemplarz do domu i przyznam, że chyba się zawiodłam.. Na pewno się zawiodłam bo od tego czasu nie omiotłam kolejnych numerów w sklepie nawet wzrokiem. Pierwsze 10 stron stanowiły reklamy luksusowych marek, później takie reklamy występowały co 2 - 3 strony. Reszta? Same sesje zdjęciowe. Tekstu prawie wcale. Miałam wrażenie, że to taka bajka dla starszych dziewczynek. Dużo obrazków, mało treści. Ale tak na poważnie, to podziwiam tych, którzy z tych "profesjonalnych" sesji potrafią wyłuskać coś co można później nosić. Dla mnie to wszystko jest wyolbrzymione. Każdy detal. Nic z tego nie nadaje się na ulicę. Dodatkowo bałamucą tła, dziwne pozy i w ogóle wszystko dookoła. Przyznam, że dużo milej ogląda mi się artykuły, gdzie modelki stoją w miarę prosto, na białym tle jedna obok drugiej i ubrania są wzięte z naszych sklepów. Dla mnie nie ma problemu wtedy załapać nowy schemat kolorystyczny bądź inny i przetworzyć to według swojego pomysłu. Ale tych "profesjonalnych" za cholerę nie rozumiem :) Może ktoś mi wyjaśni, pokaże jak odnajdywać przyjemność i ważne informacje oglądając takie sesje? :)

Poniżej zestaw, z przedwczoraj. Nie ma absolutnie nic wspólnego z powyższym tekstem, oprócz tego, że gdy go ubrałam znów do mojej głowy przyszła myśl, czy aby ja już na takie coś nie jestem za stara :)



Sukienka / Kleid - Clockhouse
Buty / Schuhe - New Yorker
Torebka / Tasche - Deichmann
Kamizelka / Weste - KiK


Wczoraj był mój szczęśliwi dzień. Od jakiegoś czasu marzyły mi się Shape Ups z firmy Skechers. Nie dlatego, że wierzę w ich magiczną moc odchudzania, ale dlatego, że podczas naszych licznych pieszych wycieczek bolą mnie pięty. Wiem, że radą na to byłyby buty z jakimś małym obcasem ale wtedy pewnie bolałby mnie przód stopy. Przez przypadek przymierzyłam takie shape upsy i wiedziałam, że przy nich powinien problem zniknąć. Pochodziłam w nich 5 min po sklepie (ciężar ciała idzie gdzieś na środek stopy więc przód i pięty są odciążone). Nawet sobie nie wyobrażacie jak bardzo czułam się nieszczęśliwie w moich butach po ściągnięciu shape ups'ów. Problem był taki, że ten rodzaj obuwia jest strasznie brzydki. Są wielkie, a przede wszystkim szerokie. Żadne do nich sukienki, czy spódnice. Jedynie szerokie spodnie, które je całkowicie zakryją. Z pomocą przyszedł mój ukochany mąż, który godzinami szperał w internecie i znalazł mi shape ups'y, które są ładne i mi się podobają. Problem był taki, że za nic nie mogłam ich nigdzie znaleźć. Wszędzie były te klasyczne olbrzymy. I wczoraj! Wczoraj pojechaliśmy do przepięknej dzielnicy Köln, zwanej Porz, gdzie z ciekawości weszłam do sklepu obuwniczego. I były! Znalezione przez mojego męża (przestawione na inną półkę z rozmiarami). Ostatnia para! Te właśnie, w tym kolorze, co chciałam. Tylko trochę cena odstraszała. Ale udało mi się tak zagadać sprzedawczynię, że dostałam -20%. 25 euro to dość spora oszczędność, więc jak mogłam nie brać. I tak oto od wczoraj jestem szczęśliwą posiadaczką butów, o których śniłam od dawna :) Domyślam się, że dla wielu nie będzie to szczytem mody, ale naprawdę zależało mi na jak najbardziej optymalnym połączeniu wygody i atrakcyjności w obuwiu. Konia z rzędem temu, kto znajdzie buty tego typu (chodzi mi o podeszwę - bo wiem, że dużo więcej firm takie robi), które by były jeszcze bardziej "delikatne" by pasowały do sukienek, spódnic i tym podobnych. Zdjęcia poniżej.

Maxi dress

Hej hej! Przedwczoraj w poszukiwania jakiegoś nieistniejącego (co się później okazało) parku odkryliśmy jeziorko w naszym mieście. A raczej duże jezioro. Dookoła są dróżki, gdzie można miło pospacerować i spotkać wielu właścicieli przeróżnych ras psów, które mogą się wreszcie wybiegać, gdyż dookoła są same pola. Całkiem ciekawe miejsce, gdy ma się czworonoga.
Na poniższych fotkach mam tą sukienkę maxi, którą pokazywałam jako jedna ze "zdobyczy" Irlandii :)

Hallo! Wir haben vor gestern einen (von vielen bestimmt) See in unserer Stadt entdeckt.  Umher gibt es viele Spazierwege. Ein idealer Platz wo man mit seinem Hund spazieren gehen kann und wo er sich so richtig austoben kann, weil überall nur Felder sind.
Das Maxikleid, dass man auf den folgenden Fotos sehen kann, ist das gleiche, das ich aus Irland mitgebracht habe :)










Sukienka / Kleid - Evans
Torba / Tasche - Deichmann
Buty / Schuhe - siemes.de
Naszyjnik / Halskette - Primark
Bransoletki / Armbänder - Apart, Tedi

I na koniec tak jak prosiliście - makijaż z kredką. Dodałam jeszcze złotego cienia dla kontrastu. W sumie na żywo wyszło dużo bardziej intensywnie. Już pisałam, że trochę zniechęca fotografowania mojego makeup'u fakt, że na zdjęciach wychodzi jakbym ledwo co na siebie nałożyła. Ale mimo wszystko pokazuję efekt:

Unten - weil ihr mich so schön darum gebeten habt - das Makeup mit meinem neuen Kajalstift von Kiko. Ich habe ein bisschen goldenen Lidschatten dazugetan damit der Kontrast ein bischen grosser wird. Leider hat die Kamera dass heller aufgenommen als es in Wirklichkeit gibt. Aber dafür kann ich leider nichts :(



Ciekawostki z Niemiec / Meine Überraschung in Deutschland

Hej,hej! Czy u Was też nareszcie się wypogadza? Wreszcie mogłam ujrzeć słońce na niebie przez cały dzień, ba! nawet trochę się w nim powygrzewać. Zapowiadają powrót lata. Mam nadzieję, że u Was też. No bo ileż można? Niby letnie wyprzedaże, a tu nie ma gdzie tego nosić. Obserwując Wasze blogi widziałam już u niejednej, że z głębi szafy wytargała jesienne ubrania. Oby można je było na jeszcze przynajmniej dwa miesiące wetknąć tam z powrotem! Nie mam racji? :)

Hallo! Endlich wird es draußen wieder schöner. Ich hab' die Sonne schon so sehr vermisst. Ich hoffe so ein Wetter bleibt zumindest noch für zwei Monate. Man muss ja mal schliesslich die Gelegenheit zu haben um all die Sachen  aus den Sommerschlussverkauf zu tragen :)


Mam dwie małe ciekawostki. W niedzielę miałam okazję być na ostrym dyżurze tu w Niemczech. Myślałam, że trochę będzie się to różniło od tego, co jest w Polsce. W sumie różniło się, ale tylko tym, że jest czysto i ładnie. Zrobiło mi się coś z okiem (nic takiego na szczęście) i mąż mój zmusił mnie by udać się do szpitala. Podeszłam do okienka, miły pan wziął ode mnie kartę z ubezpieczalni i zadzwonił do okulisty. Po czym powiedział mi, że okulista zaraz do mnie zejdzie i żebym zaczekała w poczekalni obok. Co też zrobiłam. Po dwóch godzinach czekania mój mąż podszedł z powrotem do okienka by spytać się jak długo jeszcze musimy podziwiać ich poczekalnie. Pan w okienku zdziwił się, że faktycznie coś długo, wykonał jeszcze jeden telefon do okulisty, po czym powiedział, że mamy udać się na piętro X. Poszliśmy, cała wizyta trwała max. 5 minut. I tyle. Zastanawiam się ile bym jeszcze czekała, gdybyśmy się nie przypomnieli.
Druga rzecz - co mnie mocno zdziwiła - dotyczy czegoś zupełnie innego. Mąż zamówił mi coś na swoją firmę z Tchibo (uwielbiam jakość ich produktów). Podczas zamówienia nie było opcji przelewu więc założyliśmy, że zapłacić będzie trzeba przy odbiorze. Dzisiaj przyszedł kurier, zostawił kartonik z naklejkami Tchibo i poszedł. Nie prosił o żadne pieniądze. Gdy otworzyłam paczkę znalazłam w środku kartkę z danymi do przelewu. Spotkaliście się już z czymś takim?

Letzten Sonntag war ich im Krankenhaus beim Notarzt. Es handelte sich um mein Auge also brauchte ich einen Augenarzt. Der Herr am Empang hat den Augenarzt angerufen und mir gesagt, dass er gleich nach unten käme und ich solle es mir im Warteraum gemütlich machen. Was ich auch tat. Nach zwei Stunden warten und nichts machen ging mein Mann zum Empfang um nachzufragen was los sei. Der Herr war auch überrascht, dass es so lange dauerte und hat den Augenarzt noch mal angerufen. Nach dem Anruf sage er mir ich solle auf die X-te Etage gehen, wo der Arzt schon auf mich wartet. Der hat mich einfach vergessen! Ich dachte dass das alles hier in Deutschland mehr ordentlich ist. Das war eine sehr unangenehme Überraschung für mich.

Poniższe zdjęcie jest z dzisiaj (a raczej wczoraj skoro jest już po północy). 

Sukienka / Kleid - C&A
Getry / Leggings - KiK
Buty / Schuhe - Deichmann
Torba / Tasche - Primark
Zegarek / Uhr - Fossil
Okulary / Brille - New Yorker

Byłam w KIKO i udało mi się wymienić kredkę na mój kolor. Po rozpakowaniu mogłam jej się bliżej przyjrzeć. Kredka posiada końcówkę do rozcierania, a gdy tą zdejmiemy po jej drugiej stronie jest mała strugaczka. Całkiem sprytne :)

Zum Glück konnte ich meinen Stift bei KIKO umtauschen. Ich finde es toll, dass er auf dem anderem Ende einen Schwamm hat mit den man den Strich blenden kann und noch einen Spitzer.

Blue

Dzisiaj pierwszy od wielu tygodni, zwyczajny post. Tunikę kupiłam w KiKu ale czeskim. Ktoś kiedyś dziwił się, że pisałam, iż będąc w Polsce w Czechach kupiłam coś tam. Moi rodzice mieszkają tuż przy granicy Czeskiej więc wypady do tego kraju są czymś bardzo częstym dla mnie. W Czechach nie ma tylu Turków, którzy rzucają się na każdą wyprzedaż, więc można tam zdobyć więcej ciekawych rzeczy po atrakcyjnych cenach :) Torebkę pokazywałam na zdjęciach z zakupami  z Irlandii.

Endlich kann ich nach all den vielen Wochen einen normalen Post schreiben. Die blaue Tunika habe ich in Tschechen gekauft. Meine Elern wohnen in der nähe von der Grenze mit Tschechen. Die Tunika habe ich in KiK gekauft. Weil es dort keine Türken gibt ist es einfacher etwas tolles und reduziertes viele Tage nach den ersten Reduzierungen zu kaufen. Nicht alles ist schon am ersten Tag ausverkauft :) Die Tasche habe ich bei Primark in Irland gekauft. Ich habe sie schon auf den Fotos, mit den sachen die ich mir in Irland gekauft habe, gezeigt,



Tunika - KiK
Getry/Leggings - KiK
Torba/Tasche - Primark
Buty/Schuhe - Deichmann
Zegarek/Uhr - Fossil

Ostatnio w centrum otworzyli sklep poświęcony tylko jednej firmie kosmetycznej - KIKO - makeup milano. Sklep nie był wcale taki mały, a kosmetyków (w tym do make-up'u) miał dość sporo. Sklep wyglądał jak te Inglota, tylko wszystko wyeksponowane było z trochę większą "elegancją". Bardziej przypominał mi stoiska z luksusowymi kosmetykami. Ceny zaczynały się od 2,50 euro (za lakier do paznokci). Kupiłam z ciekawości trzy rzeczy (cień, kredkę i róż w sztyfcie). Niestety źle popatrzyłam na tester i w domu okazało się, że zamiast cudnego turkusowo-metalicznego odcienia wybrałam jakąś dziwną matową jasną zieleń. Myślicie, że wymienią?

Letztens habe ich im Zentrum einen neuen Kosmetikladen entdeckt. KIKO heisst die Firma und laut der Aufschrift sind das Kosmetik aus Milano. Ich habe mir drei Stück von ihren Sortiment gleich zugelegt: einen Lidschatten, einen Blush und einen Kajalstift. Leider hab ich die Nummer von dem Stift auf dem Tester falsch abgelesen und statt einen wunderschönen Metalic-Türkis habe ich ein helles, mattes grün gekauft. Dennkt ihr ich kann das umtauschen?

Related posts

 
MOBILE